W 2024 r. rynek pracy szykuje się do odbicia

Ekonomiści i przedsiębiorcy wchodzą w nowy rok z dużymi nadziejami na ożywienie gospodarki w nadchodzącym roku. Pracownicy i kandydaci do pracy mogą więc liczyć na większy wybór ofert pracy i i wywierać bardziej skuteczną presję na wzrost płac.

Publikacja: 28.12.2023 21:00

W 2024 r., gdy głównym motorem polskiej gospodarki ma być popyt wewnętrzny, znacząco zwiększy się ko

W 2024 r., gdy głównym motorem polskiej gospodarki ma być popyt wewnętrzny, znacząco zwiększy się konkurencja o pracowników w handlu, a także w transporcie i logistyce.

Foto: Fot. AdobeStock

W tak dobrych nastrojach jak obecnie polscy przedsiębiorcy już dawno nie byli – dowodzą ogłoszone w grudniu raporty czołowych agencji zatrudnienia, Randstad i ManpowerGroup, które regularnie badają plany pracodawców na kolejne kwartały. A w planach na pierwsze miesiące 2024 r. największy od prawie dwóch lat odsetek firm zakłada wzrost zatrudnienia.

– Niezależnie od regionu i branży firmy są teraz bardziej skore do rozwoju niż jeszcze rok temu – ocenia Tomasz Walenczak, dyrektor generalny ManpowerGroup w Polsce. W jej sondażu aż 33 proc. pracodawców zapowiada wzrost zatrudnienia w I kwartale nowego roku. To o ponad jedną trzecią więcej niż przed rokiem (24 proc.) przy podobnym spadku udziału firm, które zapowiadają ograniczenie zatrudnienia (z 25 do 16 proc.). Wyraźny wzrost optymizmu, choć na nieco mniejszą skalę, widać w badaniu Randstad, w którym pytano pracodawców o plany na pierwsze półrocze nowego roku. Okazało się że 26 proc. zamierza zwiększyć wtedy liczbę pracowników, a w transporcie i logistyce, a także w nowoczesnych usługach dla biznesu – prawie co trzeci.

Czekając na odbicie i KPO

Deklaracje firm nie są na wyrost, biorąc pod uwagę prognozy dla polskiej gospodarki, która w 2024 r. ma się rozwijać w znacznie szybszym tempie niż w 2023 r. Jak potwierdza Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej, lepsze niż przed rokiem nastroje i plany firm wynikają z ogólnych oczekiwań, że gospodarka przejdzie z fazy stagnacji (czyli ok. 0,5 proc. wzrostu PKB w 2023 r.) do fazy rozwoju. W 2024 r. polski PKB ma się zwiększyć o ok. 3–3,5 proc., a według niektórych – nawet o 4 proc., głównie dzięki konsumpcji wewnętrznej napędzanej przez wzrost realnych dochodów. Szybszy rozwój gospodarki zwiększy popyt na pracę i wzmocni rynek pracownika, który w większości branż osłabł w 2023 r.

Jak przewiduje Marcin Mrowiec, główny ekonomista firmy Grant Thornton, w I połowie 2024 r., gdy zasadniczym silnikiem wzrostu polskiej gospodarki będzie konsumpcja prywatna, może się nieco zwiększyć popyt na pracowników w handlu i usługach. Znacznie silniejsze przełożenie na rynek pracy będzie miało ożywienie w przemyśle i inwestycjach, co do którego nie możemy mieć przekonania, że nadejdzie już w 2024 r., gdyż prognozy dla przemysłu europejskiego są na razie słabe – przypomina Marcin Mrowiec.

Również inni eksperci wskazują, że po tegorocznej stabilizacji – gdy firmy wstrzymywały zwolnienia i rekrutacje pracowników – na odbicie popytu na pracę trzeba będzie trochę poczekać. – Powinno nastąpić w kolejnych miesiącach, gdy zwiększone dochody, a więc i wydatki polskich konsumentów ożywią gospodarkę – przewiduje Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Jak zaznacza prof. Maria Drozdowicz-Bieć, ekonomistka z SGH, trudno liczyć, że wyraźne ożywienie na rynku pracy nastąpi już w pierwszych miesiącach 2024 r., tym bardziej że napływ środków z KPO nie będzie szybkim procesem. Poprawa powinna być natomiast widoczna w II połowie roku, gdy z recesyjnych nastrojów mają też wyjść zachodnie kraje Unii, w tym Niemcy. Dla pracodawców oznacza to jednak powrót wzmożonej konkurencji o pracowników.

Czytaj więcej

Kobiety pracują więcej, zarabiają mniej

Rosnące wyzwanie

Jak zaznacza Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego, zwiększony popyt na ludzi do pracy zderzy się z ograniczeniami podażowymi, bo trudno będzie liczyć na pracowników ze wschodu. Z jednej strony mobilizacja wojenna uniemożliwia wyjazdy mężczyzn z Ukrainy, a z drugiej reżim w Mińsku wprowadza kolejne utrudnienia formalne dla wyjazdów zarobkowych Białorusinów.

Z kolei liczbę rodzimych kandydatów do pracy będzie ograniczać demografia. Jak przypomina Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP, w Polsce w różnych formach pracuje nieco ponad 17 mln osób, co w obecnych warunkach wydaje się apogeum. Niebawem zaś czeka nas spadek tej liczby, gdyż populacja osób w wieku produkcyjnym kurczy się o ponad 100 tys. osób rocznie, nasilając deficyt pracowników, w tym szczególnie fachowców.

– Polska weszła w fazę rozwoju, w której nie bezrobocie, ale brak pracowników staje się strategicznym problemem gospodarki. Ograniczona podaż pracy jest wyzwaniem zarówno dla polityki rodzinnej i demograficznej, jak i bieżącym, związanym z migracjami zarobkowymi do Polski, polityką zatrudnienia i rynku pracy – podkreśla prof. Jacek Męcina, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan.

Niedoceniona rezerwa

W rozwiązaniu problemu niedoboru kadr może pomóc nie tylko przemyślana strategia migracyjna (niedawne prognozy, które nie uwzględniały jednak skutków rozwoju automatyzacji i AI, mówiły o 2,5 mln pracowników z zagranicy), ale też wykorzystanie krajowych rezerw. W tym osób biernych zawodowo – głównie kobiet.

Główny ekonomista Pracodawców RP przypomina, że prawie 6 mln z ponad 22 mln Polek i Polaków w wieku produkcyjnym nie szuka nawet pracy. Powodem ich nieaktywności zawodowej dwukrotnie częściej niż w całej Unii Europejskiej są obowiązki opiekuńcze, które wymuszają bierność aż 60 proc. kobiet i 20 proc. mężczyzn. – Jeśli więc ułatwimy godzenie obowiązków opiekuńczych z życiem zawodowym, dając możliwość pracy w niepełnym wymiarze czasu pracy, zdalnie albo w dogodnych dniach i porach, możemy opóźnić i zmniejszyć przełożenie kryzysu demograficznego na rynek pracy – podkreśla Sobolewski.

Wtóruje mu Piotr Soroczyński z KIG, zachęcając firmy do szukania pomysłów na uruchomienie tej rezerwy, bo wiele osób biernych zawodowo chętnie podjęłoby pracę, ale np. na trzy–cztery godziny dziennie. Dopasowując grafik i podział zadań do potrzeb takich osób, pracodawcy mogliby zyskać zmotywowanych i lojalnych pracowników – zaznacza ekspert KIG. Mniejszym wyzwaniem byłaby też dla nich wzmacniana przez deficyt rąk do pracy presja na podwyżki wynagrodzeń. Podwyżek trudno firmom będzie uniknąć w 2024 r., gdy czeka nas dwuetapowy wzrost płacy minimalnej.

Efekt płacy minimalnej

W porównaniu z obecną wartością płaca minimalna pójdzie w górę 19,4 proc. – do 4,3 tys. zł, zwiększając presję na budżety płacowe pracodawców. Widać to w badaniu Randstad, gdzie do rekordowych 60 proc. zwiększył się udział przedsiębiorstw, które planują w pierwszej połowie 2024 r. wzrost wynagrodzeń. To prawie dwukrotnie większa grupa niż przed rokiem. Aż 84 proc. firm planujących podwyższenie płac przyznało, że to wzrost minimalnego wynagrodzenia wpłynął na ich plany podwyżkowe, przy czym dla prawie połowy był to główny lub nawet jedyny powód.

Zdaniem Andrzeja Kubisiaka rekordowe podniesienie płacy minimalnej w połączeniu z planowanymi podwyżkami w budżetówce czy oświacie sprawi, że nawet 5–6 mln Polaków doświadczy w 2024 r. dwucyfrowego wzrostu wynagrodzeń. Z kolei firmy czeka istotne zwiększenie kosztów pracy, bo wzrost płacy minimalnej podbije też oczekiwania płacowe lepiej zarabiających osób. Zareagowały już na to czołowe sieci dyskontów, licytując się w grudniu planami przyszłorocznych podwyżek w swoich sklepach i centrach dystrybucji . W Biedronce wynagrodzenia początkujących pracowników mają wzrosnąć średnio o 17 proc. – do co najmniej 4,7 tys. zł brutto w sklepach i do 5,1 tys. zł brutto w magazynach – zaś w Lidlu będzie to odpowiednio 4,6 tys. i 5,1 tys. zł brutto.

Jak przypomina Mariusz Zielonka, ekspert ekonomicznego Konfederacji Lewiatan, wynagrodzenia były jednym z kanałów, przez który rynek pracy reagował na wydarzenia 2023 r., a w przyszłym roku presja płacowa nie będzie maleć. Stąd też w całej gospodarce przeciętne wynagrodzenie w 2024 r. będzie rosnąć w tempie dwucyfrowym – średnio na poziomie 10,4 proc.

Słabsi odpadną

Zdaniem Marcina Mrowca znacznej presji na płace, szczególnie w sektorach nastawionych na eksport, należy się spodziewać wtedy, gdy mocniej ruszy przemysł i inwestycje, a firmy będą musiały „podkupować” sobie pracowników w skali jeszcze większej niż dotychczas. Tymczasem już teraz koszty pracownicze są główną barierą utrudniającą działalność firm – w grudniu ograniczały one 67 proc. przedsiębiorstw badanych przez PIE i BGK. Niezbędne będą więc inwestycje w automatyzację pracy i wykorzystanie nowych technologii, które mogą ograniczyć część popytu na pracę. – W przeciwnym razie zapewne zobaczymy nowe rekordy w liczbie wakatów w polskiej gospodarce – przewiduje Andrzej Kubisiak.

Jak przypomina prof. Maria Drozdowicz-Bieć, obecny, aż 80-proc. poziom wykorzystania maszyn i urządzeń w firmach, oznacza, że są one bardzo zużyte. Inwestycje są więc konieczne, choć dla części firm ich koszt może być dużym wyzwaniem w połączeniu z rosnącymi kosztami płac. – Skutkiem będzie coraz większa konsolidacja przedsiębiorstw – firmy duże, nowoczesne, mogące inwestować w najbardziej wydajne technologie produkcji, będzie stać na utrzymanie coraz droższych pracowników, a firmy słabsze będą coraz mocniej „odpadać z peletonu”– przewiduje główny ekonomista Grant Thornton.

Praca
Trudniejszy rynek nie zachęca do zmiany pracy
Praca
Kobietom łatwiej o pracę, ale wciąż niełatwo o awans
Praca
Rewolucja w biurach skończy się kryzysem na rynku nieruchomości?
Praca
Oferty zatrudnienia: mocny start roku
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO
Praca
Rośnie atrakcyjność Polski dla pracowników i studentów z zagranicy
Praca
Rynek pracy. Niewielkie szanse na silne odbicie w IT