Oto milion bodajże Polaków sprzeciwia się pójściu sześciolatków do szkoły – bo to zakłada rządowa reforma szkolnictwa. I co? Koalicja postanowiła, że wszystkie ich głosy – nieważne, w sprawie słusznej czy nie – poszły do kosza. A sprawa naszych emerytur? Najpierw przez ileś lat rząd bałagani w finansach publicznych, jak może. Zamiast je uzdrawiać, zaraża coraz gorszymi chorobami, wpuszczając nas w coraz głębsze bagno. Kiedy już deficyt sięgnął konstytucyjnego progu – próg zawieszono. Ale to nie wystarczyło.
Cóż zatem zrobić? Oczywiście, na reformowanie finansów nie ma czasu ani ochoty. Najlepiej zabrać społeczeństwu. Pod szczytnym hasłem: albo weźmiemy wasze emerytury, albo tak wam podwyższymy podatki, że nawet na zipnięcie was nie będzie stać.
Wziął się zatem nasz gabinet za fundusze emerytalne. Nagle okazały się znacznie bardziej „be" niż do tej pory sądzono. I podobnie jak w walce producentów margaryny z wytwórcami masła zawsze znajdą się usłużni naukowcy, którzy wyciągną wszystkie (a nawet więcej) przewagi sztucznego tłuszczu, tak i znaleźli się ekonomiści, którzy czarno na czarnym wykazali konieczność zreformowania OFE. Zadziałano w tempie iście szatańskim – nieważne konsultacje, nieważne opinie obywateli, nieważne głosy opozycji. Zepsuć fundusze i basta! Jerzy Buzek mówił niedawno, że wierzy w zbiorową mądrość posłów. Ja też – ale w zbiorowa głupotę. W piątek ustawa zostanie uchwalona.
A głosy sprzeciwu – nader liczne? Skończą się tym, co przewidywał Bertolt Brecht: naród zawiódł zaufanie rządu i rząd postanowił ten naród odwołać.