– Banki muszą coś z tą nadwyżką depozytów nad kredytami zrobić – mówi też Kamil Stolarski, kierownik zespołu analiz giełdowych w Santander BM. Można je „zainwestować” albo w bony pieniężne NBP, które mają jednak bardzo krótkie, zaledwie kilkudniowe, terminy zapadalności, albo w właśnie w dłuższe instrumenty dłużne.
Czy depozyty idą w odstawkę, czy nie są inwestycją?
Dominujący portfel inwestycyjny Polaka ma wartość do 100 tys. zł. Wśród wymienianych aktywów wskazywana jest głównie własna edukacja (50 proc.), kruszce (45,9 proc.) i obligacje (44 proc.). Ale depozyty osiągnęły na koniec listopada ub.r. 1 181,7 mld zł.
Efekty wypychania
Zdaniem ekonomistów w 2024 r. relacja kredytów do depozytów niewiele się zmieni, na co wpływ będzie miała głównie strona kredytowa. Ze względu na wciąż relatywnie wysokie koszty pożyczania (przykładowo Bank Pekao przedstawił w czwartek prognozę, że stopy procentowe pozostaną na niezmienionym poziomie w 2024 r. i 2025 r.) nikt nie przewiduje znaczącego odbicia ani w pożyczkach dla przedsiębiorstw, ani dla klientów indywidualnych (z wyjątkiem kredytów mieszkaniowych w ramach projektowanego rządowego programu „Mieszkania na start”).
– Firmy mają duże potrzeby inwestycyjne, które muszą być w części finansowane przez sektor bankowy. Przykładowo na budowę morskich farm wiatrowych potrzeba ok. 100 mld zł. Nowy rząd zapowiada też odblokowanie funduszy UE z KPO, co powinno przełożyć się na wzrost inwestycji. Ale to wszystko może się zdarzyć dopiero za kilka, kilkanaście miesięcy – zaznacza Pogorzelski.
– Wysoki popyt na obligacje skarbowe może oczywiście cieszyć rząd i ministra finansów, bo to znakomicie ułatwia realizację budżetowych potrzeb pożyczkowych – ocenia Benecki. – Z drugiej strony główną rolą banków jest finansowanie gospodarki, patrząc z tego punktu widzenia, lepiej byłoby, gdyby efekt wypychania kredytów dla klientów przez kredyt dla rządu nie był tak intensywny – zaznacza.
Dobry początek roku na rynku długu
Stopień sfinansowania potrzeb pożyczkowych brutto w 2024 r. według projektu ustawy budżetowej wynosi ok. 31 proc. – poinformowało kilka dni temu Ministerstwo Finansów w odpowiedzi na pytania PAP.
Przy potrzebach brutto rzędu 450 mld zł oznacza to, że rządowi udało się już pozyskać z rynku ok. 139 mld zł. Przyczyniły się do tego emisje jeszcze z poprzedniego roku, ale też jak wylicza MF, w ramach przetargu sprzedaży obligacji i sprzedaży dodatkowej zorganizowanym 5 stycznia udało się sprzedać papiery łącznie za ok. 8,8 mld zł. Czwartek zaś 4 stycznia resort finansów uplasował na rynku euro 10- i 20-letnie obligacje benchmarkowe o łącznej wartości nominalnej 3,75 mld euro.
W pierwszej dekadzie stycznia rentowność polskich dziesięcioletnich obligacji skarbowych wahała się w przedziale 5,01–5,35 proc. To nieco więcej niż lokalne minima w grudniu 2023 r., ale można też mówić, że od czasu, gdy rynki zaczęły oczekiwać spadku stóp procentowych, a także wyborów parlamentarnych wygranych przez demokratyczną opozycję, polski dług jest wyraźnie lepiej wyceniany. Nie ma już też śladu po swoistym kryzysie z końca 2022 r., gdy rentowności polskich papierów skoczyły nagle powyżej 8 proc. Rekordowo wysokie budżetowe potrzeby pożyczkowe brutto na 2024 r. są pokłosiem zaplanowanego na ten rok wysokiego deficytu w samym budżecie państwa – na ok. 184 mld zł. A także konieczności wykupu dużych transz obligacji, które termin zapadalności przypada na 2024 r.