Pytanie o ryzyko związane z inwestycjami w „małe” emisje wywołuje najnowsza emisja publiczna spółki – wehikułu, Vehis FIN1 Sp. z o.o. Oferowana w niej marża ustalona została na 7 pkt proc. i jest to wyrównanie najwyższej marży oferowanej kiedykolwiek w ramach publicznych emisji dostępnych dla szerokiego grona nabywców. Jesienią 2014 r. 7 pkt proc. marży zaoferował Robinson Europe (pod tą cokolwiek szumną nazwą kryje się dystrybutor sprzętu wędkarskiego), a w 2013 r. podobne wynagrodzenie za ryzyko zaoferował niesławny Uboat-Line. W tym przypadku statystyka rozkłada się po połowie. Robinson obligacje wykupił, Uboat-Line nie.
Tym razem jest inaczej
Średnia marża ponad WIBOR w tegorocznych emisjach przeprowadzonych na podstawie prospektów wynosi 4,4 pkt proc., dla emisji memorandowych jest to 5,38 pkt proc. (mowa tylko o emisjach złotowych; te w EUR tworzą zbyt małą grupę porównawczą). Nie można tu mówić o przypadku – rynek uważa emitentów sięgających po emisje memorandowe za bardziej ryzykownych i jest na to dobre uzasadnienie. Dla dużych firm inwestorzy indywidualni stanowią tylko uzupełniające źródło finansowania, warte utrzymywania głównie po to, by móc z niego korzystać, kiedy instytucje z różnych powodów zostają odcięte od środków (jak w latach 2022–2023). W zwykłych latach, firmy takie jak Kruk czy Echo, jeśli nie mają ważnych prospektów, sięgną po finansowanie instytucjonalne, zamiast pochylać się nad ofertami do równowartości 5 mln EUR. Emitenci, którzy nie mają komfortu wyboru i dla których 21,5 mln zł jest kwotą wystarczająco dużą, by się po nią schylić, skuszą się na małe emisje. Jednak nie oznacza to wcale, że małe emisje publiczne niosą ze sobą ponadprzeciętne poziomy ryzyka kredytowego, nieakceptowalne przez instytucje. Po prostu dla wielu funduszy emisje warte 20 mln zł są zbyt małe, by się nimi dzielić z innymi inwestorami.
Ponadto, dzisiejsze „małe emisje publiczne” znacząco różnią się od tych sprzed dekady. Co prawda do ich przeprowadzenia nadal wystarczy memorandum, ale ich wartość nie może być niższa niż 5 mln zł, takiego bowiem nominału domaga się giełda od emitentów, którzy chcieliby wprowadzić papiery do notowań na Catalyst. Notowanie papierów zaś jest warunkiem ustawowym, jeśli nominał pojedynczej obligacji ma być niższy od 400 tys. zł. W praktyce te ograniczenia wyrzucają z rynku najmniejsze firmy (i najbardziej ryzykowne).
Z kolei domy maklerskie wyspecjalizowane w plasowaniu obligacji ryzykownych emitentów z kuponami nieznacznie wyższymi od średniej, za to naliczające horrendalne opłaty za uplasowany dług, zostały skutecznie wyeliminowane z rynku. Dziś tzw. małe emisje publiczne oferują domy maklerskie, które żyją z ofert znacznie większych. Małe emisje są często forpocztą kolejnych ofert, stanowią swego rodzaju przedstawienie emitenta szerszej publiczności lub po prostu zapełniają lukę między wygaśnięciem jednego prospektu a zatwierdzeniem kolejnego. Wśród dziesięciu emitentów, którzy przeprowadzili w tym roku małe emisje publiczne, aż trzech to firmy, które regularnie oferują inwestorom indywidualnym obligacje na podstawie prospektów. Jest więc jasne, że przynajmniej w tych trzech przypadkach (Cavatina, Kredyt Inkaso, PragmaGo) małe emisje publiczne nie wiążą się z wyższym ryzykiem kredytowym niż publiczne emisje prospektowe. Wszak stoją za nimi ci sami emitenci.