Rynek obligacji korporacyjnych w normalnych warunkach raczej nie dostarcza aż tylu wrażeń, jak chociażby rynek akcji, ale w ostatnich tygodniach za sprawą firmy Ghelamco, której obligacje były mocno przeceniane, sytuacja ta trochę się zmieniła. Czy dzisiaj można już powiedzieć, że strach miał jedynie wielkie oczy?
Wydaje mi się, że jest jeszcze trochę za wcześnie, żeby odpowiedzieć na to pytanie. Rzeczywiście w szczytowym momencie paniki notowania obligacji spadły nawet poniżej 60 proc. wartości nominalnej. Teraz wszystkie serie już są notowane powyżej 90 proc. wartości nominalnej. Kolejną ważną próbą dla rynku i spółki będzie wykup obligacji we wrześniu o wartości 170 mln zł i potem 240 mln zł w lutym przyszłego roku. Z odpowiedzią na pytanie, czy strach miał faktycznie jedynie wielkie oczy pewnie wypadałoby więc chwilkę zaczekać, bo te największe wykupy przed nami.
Czy jednak ta sytuacja też nie przypomniała inwestorom o ryzyku, jakie wiąże się z obligacjami korporacyjnymi? Część osób mogła uznać, że są to w miarę bezpieczne instrumenty, bo jednak w ostatnich latach nie było raczej większych problemów na tym rynku.
Tak. Nawet, jak spojrzymy na taki dłuższy 10-letni horyzont czasowy, to mieliśmy właściwie dwie duże wpadki, czyli Getin Noble Bank, to jest niecały 1 mld zł niespłaconych obligacji i oczywiście GetBack z ponad 2 mld zł. Z tej perspektywy wydaje się więc, że rzeczywiście było to takie zdrowe otrzeźwienie dla inwestorów. Część inwestorów, szczególnie tych, którzy weszli na rynek w ostatnich latach, a rynek w ostatnich dwóch latach też był bardzo mocny, nie doświadczyła potencjalnej materializacji ryzyka. Wydaje się więc, że pod kątem dywersyfikacji czy też świadomości tego, że ryzyko kredytowe istnieje, była to potrzebna lekcja.
Wspomniałeś o popularności obligacji w ostatnim czasie. Skąd ona się wzięła?
Jednym z głównych argumentów napędzających rynek w ostatnich dwóch–trzech latach były wysokie stopy procentowe. Praktycznie wszystkie obligacje korporacyjne i ich oprocentowanie w Polsce oparte są o wskaźnik WIBOR i marżę. Przy wysokich stopach procentowych WIBOR trzy- czy sześciomiesięczny był na wyższym poziomie. Nagle więc okazało się, że solidni emitenci typu Kruk, płacą 10 proc. W dużym skrócie można powiedzieć, że było to dwa razy więcej niż na lokacie. Więc wydaje mi się, że to był główny argument. Oczywiście jest też cała lista innych czynników, czyli rozwój firm, sam rozwój Catalyst, wzrost płynności, bogacenie się społeczeństwa, co widać też chociażby po tych redukcjach w ofertach pierwotnych. Trochę więc stało się to samonapędzającym się kołem, bo mamy więcej emisji, mamy więcej inwestorów, mamy więcej redukcji i tak dalej.
Tylko, że stopy procentowe zaczęły w Polsce spadać. Marże też przecież zaczęły spadać. To może przełożyć się na mniejsze zainteresowanie obligacjami?
Potencjalnie jest to jedno z ryzyk z perspektywy emitentów czy też firm inwestycyjnych działających na tym rynku. Oprocentowanie z dwucyfrowych poziomów, jak chociażby we wspomnianym Kruku, spadnie nagle w okolicach 7–8 proc. Część inwestorów, którzy przyszli na ten rynek w poszukiwaniu wysokich stóp zwrotu może z tego rynku wyjść. Nie można też zapominać że spadnie jednocześnie atrakcyjność alternatywnych form inwestowania i oszczędzania, czyli obligacji oszczędnościowych czy też lokat. Oczywiście pozostaje jeszcze pytanie, jak atrakcyjne będą też akcje. Uważam jednak, że nie jest to fundamentalne ryzyko dla tego rynku. Pytałeś też o marże: wydaje mi się, że dno albo już zostało uklepane, albo jesteśmy blisko jego uklepania.