W poniedziałek Narodowy Bank Polski ogłosił całą serię działań, które mają na celu złagodzenie wpływu epidemii koronawirusa na polską gospodarkę. Zapowiedział m.in. skup obligacji skarbowych na rynku wtórnym, czyli QE, oraz tanie pożyczki dla banków z przeznaczeniem na kredyty dla firm, czyli coś na wzór TLTRO znanego ze strefy euro. Czy tak agresywne łagodzenie polityki pieniężnej jest dziś potrzebne?
Myślę, że tak. Głównym ograniczeniem dla podjęcia działań antykryzysowych przez rząd jest to, że będzie się to wiązało z dużym skokiem potrzeb pożyczkowych, co stwarza ryzyko ostrej przeceny obligacji i złotego. Kraje, które pozwalają sobie na duże interwencje rządu, aby kompensować skutki kryzysu, w wielu przypadkach mają uruchomione programy QE albo miały wcześniej. W Polsce tego nie stosowano, za to mieliśmy sporą ekspansję fiskalną w czasie dobrej koniunktury, która doprowadziła do wzrostu deficytu strukturalnego (tzn. skorygowanego o wpływ koniunktury – red.). To zawęziło rządowi pole do działania w obecnych, kryzysowych warunkach. NBP zaangażował się po to, aby wesprzeć rynek obligacji skarbowych i dać rządowi możliwość ogłoszenia wielomiliardowych programów pomocowych.
Jak dużego wzrostu deficytu sektora finansów publicznych należy oczekiwać?
Z naszych szacunków wynika, że samo pogorszenie koniunktury i związany z tym spadek dochodów budżetowych zwiększyłby potrzeby pożyczkowe rządu w tym roku z 15 mld zł, jak zapisano w ustawie budżetowej, do 70 mld zł. A do tego należałoby jeszcze dołożyć równowartość 1–2 proc. PKB dodatkowych wydatków, to te potrzeby pożyczkowe skoczyłyby do ponad 100 mld zł.