Przyjęte rozwiązania będą opłacalne dla konsumentów, bo za każdą kilowatogodzinę właściciele instalacji o mocy nieprzekraczającej 3 kW dostaną 75 groszy. Tymczasem dziś prąd z sieci wraz z przesyłem kosztuje ok. 60 gr/kWh. Ale to nie podoba się dużym koncernom, które obawiają się konieczności zwiększania nakładów inwestycyjnych na moce rezerwowe i rozbudowę sieci. – Przyjęte zapisy dotyczące taryf gwarantowanych oznaczają odejście od jednej z głównych idei ustawy, tj. realizowania rozwoju OZE z uwzględnieniem racjonalności ekonomicznej rozumianej jako akceptowalny, możliwie najniższy koszt dla obywateli i dla gospodarki. Za pieniądze, które zostaną wydane – zgodnie z przyjętą ustawą – na wsparcie mikroinstalacji można by wyprodukować dwa razy więcej energii zielonej z tańszych instalacji – mówi Andrzej Kania, dyrektor biura Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej, zrzeszającego największe firmy branży energetycznej.

Mariusz Swora, były prezes URE, przychyla się do stwierdzeń padających z ust przedstawicieli „dużej energetyki", dotyczących skutków nadmiernego wsparcia dla krajowego systemu. – Chodzi choćby o konieczne do wykonania inwestycje w rozbudowę sieci i zapewnienie integracji małych źródeł z systemem – wskazuje Swora. Zauważa, że przy obecnej formule ustalania taryf dystrybucyjnych nakłady te zostaną przerzucone na tych, którzy nie będą beneficjentami przyznanego prosumentom wsparcia. – Można byłoby np. wprowadzić stopniowo, w miejsce zmiennych, opłatę stałą za korzystanie z sieci, czyli taki quasi-abonament – proponuje Swora. W jego ocenie konieczne byłoby najpierw przygotowanie rozwiązań technologicznych i prawnych pozwalających na to, by ze wsparcia dla mikroźródeł mogła korzystać większa grupa bez nadmiernego obciążania pozostałych.