W końcówce tygodnia największe emocje wzbudziła informacja, iż import z Brazylii do USA zostanie obłożony stawką 50 procent. Prezydent Trump powiązał cła na towary z Brazylii z ocenami politycznymi, co podniosło niepewność na rynkach przed weekendem, który miał przynieść informacje o stawkach celnych nałożonych przez USA na towary importowane z Unii Europejskiej. Częścią układu sił było też ogłoszenie ceł na miedź w stawce 50 procent, co zaowocowało skokowym podniesieniem ceny kontraktów na metal notowanych na rynku amerykańskim. Całość zsumowała się w dawkę szumu, z którego rynki wyłowiły – zwłaszcza w końcówce tygodnia – powrót ryzyka wybuchu wojny celnej. Niemniej, Europa poradziła sobie finalnie lepiej od Wall Street dzięki zwyżkom indeksów na pierwszych sesjach tygodnia, gdy rynki amerykańskie właściwie wygasiły zmienność i przedryfowały tydzień bez poważniejszych zmian. Niemniej, zarówno niemiecki DAX, jak i S&P500 oraz Nasdaq Composite zdołały ugrać nowe rekordy hossy i nowe, najwyższe poziomy w historii, więc bilans tygodnia jest nieco bardziej pozytywny niż przeceny obserwowane przed weekendem.
Patrząc na spadkową końcówkę tygodnia, zachowanie rynków jawi się jako w pełni zrozumiałe. Inwestorzy z jakiegoś powodu chcieli ignorować sygnały, iż obietnice przedstawicieli rządu USA zakończenia całości zamieszania celnego porozumieniami handlowymi pozostają w sferze fantazji. W istocie, na dziś USA wynegocjowały ledwie dwa porozumienia handlowe, z których każde jest jakoś ułomne. Porozumienie z Wielką Brytanią ciągle jest raczej wstępne i wymaga domknięcia na kilku polach, gdy ogłoszone z wielką pompą porozumienie z Wietnamem jest w oczywisty sposób próbą wywarcia presji na Pekin, gdyż znacząca część eksportu wietnamskiego do USA jest naprawdę eksportem firm chińskich, które od lat dywersyfikowały ryzyko wojny handlowej z USA przez produkcję w Wietnamie. Dodatkowo, nowe sygnały wysłane przez prezydenta Trumpa o cłach na towary z Unii Europejskiej i Meksyku w wysokości 30 procent nijak mają się do sygnałów, iż wojna celna z największymi partnerami handlowymi zmierza do zakończenia porozumieniami, które będą łatwe do złagodzenia np. kursami walut czy też przerzuceniem ich kosztów z amerykańskich konsumentów na producentów i importerów. W praktyce, ceł w wysokości 30 procent nie da się wprowadzić bez przerzucenia kosztów na konsumentów, co bezpośrednio wiąże nowe-stare zamieszanie z inflacją i polityką Fed. Sumując, w końcówce tygodnia, rynki znalazły się znów w sytuacji, w której były po ogłoszeniu nowych stawek celnych na początku kwietnia.
W bliskim terminie układ sił robi się zatem korekcyjny, gdyż gracze wyceniali ostatnio zupełnie inne scenariusze. Wojna celna miała zmierzać do wygaszenia przez nowe porozumienia handlowe, które nie będą szczególnie groźne dla gospodarek. Efektem miał być wzrost szans na obniżki ceny kredytu przez Fed i generalnie zakończenie całości zamieszania brakiem ryzyka recesji. Po zeszłotygodniowych sygnałach z Waszyngtonu scenariusz optymistyczny jawi się jako mniej prawdopodobny, a ryzyka grane w kwietniu znów aktualne. Inwestorzy mogą oczywiście liczyć, iż prezydent USA tylko zaostrzył retorykę w celu wymuszenia szybszego zakończenia negocjacji i finalnie zamiast wprowadzenia nowych stawek celnych pojawi się nowy deadline, który da wszystkim nadzieje na porozumienie. Problem w tym, iż zakład typu TACO – jak się go nazywa na rynkach – niesie w sobie ryzyko niewycenienia szkód, które czyni gospodarkom sama niepewność. Ostatni element stanie się za chwilę szczególnie widoczny w czasie ogłaszania wyników kwartalnych spółek, które będą musiały ograniczać prognozy na przyszłość, jak robiły to podczas ogłaszania wyników za I kwartał. Niemniej, właśnie w wynikach spółek można widzieć przeciwwagę dla ostatniego wzrostu awersji do ryzyka. Finalnie, to kondycja spółek jest najważniejsza, a nie medialne zamieszenie, które stało się nieusuwalnym elementem wojny celnej wypowiedzianej światu przez prezydenta USA.
Adam Stańczak
Analityk DM BOŚ