Piątkowe dane z amerykańskiego rynku pracy oczywiście miały wpływ na rynek walutowy, ale największe piętno odcisnęły jednak na rynku surowców i towarów. Mocno ucierpiały przede wszystkim metale szlachetne. Już w piątek wyraźnie traciły one na wartości. Prawdziwy zastrzyk adrenaliny inwestorzy dostali jednak w poniedziałek.
Flash crash
W piątek cena złota spadła o prawie 2,5 proc. Nie dość, że złamane zostało ważne wsparcie w okolicach 1790– 1800 USD za uncję, to jeszcze przetestowano kolejny ważny poziom w okolicach 1750–1760 USD. – Notowania kruszcu już w piątek gwałtownie spadły po impulsie, jaki przyniosły dane z amerykańskiego rynku pracy. Odczyty okazały się bowiem lepsze od oczekiwań, co poskutkowało nadziejami na rychłe rozpoczęcie procesu zacieśniania polityki monetarnej w Stanach Zjednoczonych – a co za tym idzie, doprowadziło do dynamicznej zwyżki wartości amerykańskiego dolara – wyjaśnia Dorota Sierakowska, analityk DM BOŚ.
Jeszcze mocniej ucierpiało srebro, które tylko w piątek straciło na wartości prawie 3,5 proc. i zjechało w okolice 24 USD za uncję.
Jak pokazała poniedziałkowa sesja, to jednak był tylko przedsmak prawdziwych emocji. Prawdziwe trzęsienie ziemi nastąpiło jeszcze w nocy z niedzieli na poniedziałek. Cena złota błyskawicznie zjechała poniżej 1700 USD. Z kolei srebro spadło w okolice 22,5 USD. Szybko jednak sytuacja się „ustabilizowała". Złoto w ciągu dnia było już wyceniane na 1740 USD zaś srebro na 23,8 USD. Skąd więc tak głęboka przecena w pierwszych godzinach poweekendowego handlu?