W Polsce żyje około 500–850 tys. osób bezrobotnych. Około, bo nie istnieje jedna miara bezrobocia. Wyższa z tych liczb dotyczy osób zarejestrowanych jako bezrobotne w urzędach pracy. Ale część z nich nie przystaje do definicji osoby bezrobotnej, na przykład dlatego, że nie planuje podjąć pracy i rejestruje się tylko po to, żeby uzyskać ubezpieczenie zdrowotne albo (czasowo) zasiłek. Niższa liczba dotyczy osób, które w badaniach ankietowych deklarują, że nie mają pracy, ale jej szukają i planują ją podjąć, jeśli otrzymają odpowiednią ofertę. W tym przypadku wszystkie kryteria bezrobocia są spełnione, ale dane ankietowe są mało precyzyjne. O liczbie bezrobotnych z całą pewnością można powiedzieć jedno: niezależnie od tego, ile dokładnie wynosi, jest niższa niż kiedykolwiek wcześniej od początku lat 90. XX w. Z taką samą pewnością można powiedzieć, że i tak jest za wysoka.
Państwo zawodzi
Jak pisał William Vickrey, laureat „ekonomicznego Nobla” z 1996 r., „bezrobocie (…) zmniejsza potencjalny produkt do podziału; w najlepszym razie jest więc rodzajem wandalizmu, a gdy przyczynia się do przestępczości, jest ekwiwalentem zabójstwa”. Brzmi to może radykalnie, ale jest zgodne z duchem polskiej konstytucji. Znajdziemy w niej bowiem deklaracje, że „władze publiczne prowadzą politykę zmierzającą do pełnego, produktywnego zatrudnienia poprzez realizowanie programów zwalczania bezrobocia, w tym organizowanie i wspieranie poradnictwa i szkolenia zawodowego oraz robót publicznych i prac interwencyjnych”. Pełne zatrudnienie to, jak się wydaje, nic innego, jak brak bezrobocia, czyli stan, w którym każdy chętny do pracy ma zatrudnienie.
Dlaczego polskie państwo, podobnie zresztą jak większość innych, nie wywiązuje się z tego konstytucyjnego zobowiązania i nie prowadzi polityki pełnego zatrudnienia? Można argumentować – w duchu wspomnianego Vickreya – że byłoby to sprzeczne z innym obowiązkiem państwa: dbaniem o wartość pieniądza. Sprzeczność ta jest zaszyta w popularnej w bankowości centralnej koncepcji NAIRU, czyli stopy bezrobocia nierozpędzającej inflacji. Jeśli rzeczywista stopa bezrobocia znajdzie się poniżej tej hipotetycznej wartości, na rynku pracy pojawi się presja na wzrost płac i cen. To zaś sugeruje, że gdy inflacja jest za wysoka, rozwiązaniem jest schłodzenie gospodarki i wywołanie pewnego wzrostu bezrobocia. Pośrednio przyznaje to prezes NBP Adam Glapiński, gdy mówi, że Rada Polityki Pieniężnej będzie tolerowała powolny powrót inflacji do celu (2,5 proc.), bo przyspieszenie tego procesu byłoby tożsame z wywołaniem masowego bezrobocia.