Trend relatywnej słabości rynku pracy przedłuża się

- Firmy liczyły pod koniec 2024 r., że odbicie koniunktury będzie silniejsze, tymczasem zmiany są powolne. To zaczyna przekładać się na decyzje kadrowe – mówi Marta Petka-Zagajewska, dyrektorka Biura Analiz Makroekonomicznych w PKO Banku Polskim.

Publikacja: 29.07.2025 03:00

Marta Petka-Zagajewska, dyrektorka Biura Analiz Makroekonomicznych w PKO Banku Polskim

Marta Petka-Zagajewska, dyrektorka Biura Analiz Makroekonomicznych w PKO Banku Polskim

Foto: materiały prasowe

Dane z polskiej gospodarki za czerwiec były „takie sobie” – negatywnie zaskoczyła m.in. sprzedaż detaliczna. Niemniej gdyby spojrzeć na szerszą perspektywę i porównać pierwszą połowę roku z prognozami z jego początku, to można rzec, że wszystko idzie zgodnie z planem.

Gdy uśrednimy dane z kolejnych miesięcy, to widać, że cały czas mamy ożywienie gospodarcze. Nie ma wprawdzie żadnego spektakularnego przełomu, zmiany są powolne i ograniczone, ale w pozytywnym kierunku.

To może więc budzić pewną frustrację i przeświadczenie, że miało być lepiej. Jednak gdy popatrzymy na dłuższy trend, to widać, że gospodarka się stabilizuje, a pozytywne impulsy pojawiają się w coraz większej liczbie branż. Dlatego przewidujemy, że cały rok zakończy się silniejszym wzrostem gospodarczym niż w 2024 r. (2,9 proc. r/r. – red.). Nasza prognoza to 3,3 proc., może nawet ciut więcej. Druga połowa roku będzie w wynikach gospodarczych lepsza niż pierwsza, a drugi kwartał lepszy niż pierwszy (szybki szacunek PKB za drugi kwartał poznamy w połowie sierpnia – red.).

O ile rzeczywiście sprzedaż detaliczna za czerwiec trochę rozczarowała (+2,2 proc. r./r. – red.), to jeśli uśrednimy wyniki drugiego kwartału względem pierwszego, przyspieszenie jest dosyć wyraźne – z około 1 proc. r./r. do 4 proc. Widać też poprawę nastrojów konsumenckich. Maj i czerwiec były bardzo dobre, w lipcu doszło do pewnego cofnięcia. Myślę jednak, że nie neguje ono tendencji wzrostowej.

Czytaj więcej

Jeśli dług nie przestanie rosnąć, będziemy mieć poważny problem

Jednocześnie w lipcu możliwości oszczędzania deklarowało ponad 66 proc. badanych – najwięcej w historii. Ponad 42 proc. badanych, najwięcej od 5,5 roku, oceniło, że obecnie jest dobry czas na oszczędzanie.

Oszczędności pozytywnie zaskakują nie tylko w badaniach koniunktury, ale też np. w danych o stopie oszczędności. Wciąż dynamicznie rosną depozyty gospodarstw domowych. Często spotykam się z wyjaśnieniem, że to odzwierciedlenie jakiegoś niepokoju konsumentów. To nie do końca tak. Następuje ważna zmiana strukturalna: coraz więcej gospodarstw domowych stać, żeby cokolwiek zaoszczędzić. Kiedyś to było 30 proc., teraz 60-70 proc. To jest więc efekt bogacenia się społeczeństwa i strukturalnego spadku bezrobocia ostatnich kilkunastu lat, który potem przełożył się na ponadproporcjonalnie silne wzrosty wynagrodzeń. Do tego doszła polityka transferowa, np. 500+/800+.

Stopa bezrobocia w czerwcu urosła do 5,2 proc. (z 5 proc. w maju), wbrew wzorcom sezonowym. Niby to efekt wejścia w życie nowej ustawy o rynku pracy (dała możliwość rejestracji w urzędzie pracy według miejsca zamieszkania, a nie zameldowania, oraz rejestracji rolników jako osób bezrobotnych), ale – jak piszecie w swoim komentarzu – tylko częściowo.

Zmiany ułatwiające rejestrację bezrobotnych oddziaływałyby w kierunku napływu osób do bezrobocia. Tymczasem wzrost stopy bezrobocia był zarówno efektem nieco większych napływów niż sugerowałaby ich sezonowość, jak i większych odpływów. A na to drugie zmiany regulacyjne nie miały już wpływu.

Ten trend relatywnej słabości rynku pracy, głównie po stronie zatrudnienia, przedłuża się. Na spadki poziomu zatrudnienia (w sektorze przedsiębiorstw w ostatnich miesiącach o około 0,8 proc. r./r – red.) wpływa trudna sytuacja z podażą pracy, ale jednak popyt firm na pracowników też jest niższy. Można to tłumaczyć wielorako. W ostatnim „Szybkim Monitoringu NBP” największy odsetek firm wskazywał, że to słaby popyt na ich towary i usługi stoi za wstrzemięźliwością w polityce kadrowej. Koszty pracy były na drugim miejscu. Zastanawialiśmy się, czy aby niższy popyt na pracę i słabsze dane o zatrudnieniu nie są wynikiem postępów w automatyzacji i poprawie wydajności pracy. Natomiast dane NBP studzą zapędy w wyciąganiu takich wniosków. Tylko około 10 proc. firm deklarowało, że to dzięki automatyzacji było w stanie ograniczyć popyt na pracowników.

Firmy liczyły pod koniec 2024 r., że odbicie koniunktury będzie silniejsze, tymczasem zmiany – choć pozytywne – są powolne. To zaczyna przekładać się na decyzje kadrowe, niezapełnianie wakatów czy nieszukanie nowych osób na miejsce odchodzących w stan nieaktywności zawodowej. To nie zmienia naszego spojrzenia na stopę bezrobocia. Ta pozostanie w Polsce bardzo niska i częściej jednak będziemy mówić o braku rąk do pracy niż o zwolnieniach. Może i mamy trochę więcej zwolnień z przyczyn pracodawców, ale to nic w porównaniu z wynikami sprzed kilkunastu lat.

Czytaj więcej

Polska gospodarka przeszła trudne stress testy

Od wielu miesięcy ekonomiści zwracają też uwagę na zjawisko „chomikowania" zatrudnienia, czyli zmniejszania wymiaru etatów (zamiast zwolnień), w oczekiwaniu na poprawę koniunktury. Ale też: ileż można to robić?

Dokładnie. Myślę też, że im dłużej to trwa, tym mniejsze są obawy firm, że będzie im bardzo trudno pozyskać pracowników z powrotem. Tak było przy bardzo rozgrzanym rynku pracy w popandemicznym odbiciu: strach zwolnić, bo później trzeba będzie szukać kogoś nowego przez wiele miesięcy. To był istotny czynnik zachęcający do „chomikowania”.

Teraz rynek pracy jest bardziej zrównoważony pod względem siły popytu i podaży, przynajmniej w skali makro. Odzwierciedleniem tego jest m.in. hamująca dynamika wynagrodzeń. Dużą rolę odgrywa tu niższy niż w ostatnich latach wzrost płacy minimalnej. Wydaje się, że firmy mają poczucie, że nie muszą już aż tak mocno konkurować płacą. Hamowanie dynamiki płac nie jest jednostajne. W czerwcu mieliśmy wzrost nominalnie +9 proc. r./r., więcej niż w maju , kiedy było +8,4 proc. i więcej od średniej prognoz ekonomistów, która wynosi +8,5 proc.) – red.). Niemniej gdy „oczyści” się dane z wahań, to trend jest dość wyraźny i jeszcze się nie zakończył. Zakładamy, że w średnim terminie dynamika wynagrodzeń ustabilizuje się w przedziale 6-7 proc. r./r.

To byłoby już mocno zbliżone do tempa wzrostu wydajności pracy. W zeszłym roku wyniósł on około 5 proc., w tym pewnie jeszcze trochę więcej. Z punktu widzenia równowagi gospodarczej, taki wzrost wynagrodzeń byłby możliwy do utrzymania bez generowania presji inflacyjnej i na rentowność firm.

Prognozy sugerują solidne wzrosty konsumpcji prywatnej w kolejnych kwartałach – w okolicach 3-4 proc. r./r. To mieszanka poprawy nastrojów, stabilnej, dość wysokiej realnej dynamiki płac, obniżek stóp i – mimo wszystko – dobrej sytuacji na rynku pracy?

Zakładamy, że konsumpcja prywatna będzie sprzyjała stabilizacji dynamiki PKB na poziomie 3 proc. z plusem. Sama konsumpcja też będzie rosła w takim tempie, co z kolei będzie spójne z długoterminową skalą realnego wzrostu wynagrodzeń.

Oczekujemy, że w kolejnych kwartałach na wyniki sprzedaży detalicznej – a więc i konsumpcji prywatnej – pozytywnie wpływać będzie obserwowane już ożywienie na rynku kredytów mieszkaniowych. Ono jeszcze się wzmocni, jeżeli będą dalsze obniżki stóp procentowych. W parze z ożywieniem na rynku nieruchomości pójdą wzmożone wydatki m.in. na meble i sprzęt RTV/AGD.

Takich optymistycznych sygnałów jest więcej. Dane NBP sugerują, że wartość kredytów dla firm rośnie, co powinno być sygnałem ożywienia. „Szybki Monitoring NBP” wskazał prognozy wzrostu zatrudnienia w firmach w horyzoncie kwartału i roku. Wstępne odczyty PMI dla przemysłu Niemiec i całej UE w lipcu były najwyższe od trzech lat.

Tak, choć głównym źródłem pozytywnych zmian w Polsce będzie popyt krajowy. W kontekście popytu zagranicznego bardziej zastanawiamy się, na ile będzie nam on ograniczał skalę ożywienia. Nie widzimy, aby w krótkim okresie miał on się stać wyraźnym impulsem prowzrostowym.

Dlaczego?

Z różnych względów: polityki celnej, ale też tego, że w Niemczech wciąż mamy raczej nadzieje niż dowody, że pakiet fiskalny zaczyna płynąć do przedsiębiorstw i w konsekwencji nie ma jeszcze wyraźnej poprawy nastrojów konsumentów. Zapewne koniunkturę w większym stopniu poprawiać będą obniżki stóp procentowych przez EBC, ale to też nie da natychmiastowych pozytywnych efektów.

Swoją drogą, to też widać w nietypowej strukturze aktywności inwestycyjnej w Polsce. Zazwyczaj to firmy z udziałem kapitału zagranicznego, nastawione na rynki eksportowe, były ponadprzeciętnie aktywne inwestycyjnie. Teraz widzimy, że ten segment jest najmniej chętny, aby inwestować i się rozwijać. Aktywność inwestycyjna pozostaje skupiona wśród spółek publicznych, co można wiązać przede wszystkim ze środkami unijnymi, i trochę po stronie krajowych przedsiębiorstw.

Jak patrzycie na dane o inwestycjach? Z jednej strony GUS zaraportował ponad 6-procentowy wzrost nakładów na środki trwałe w pierwszym kwartale 2025 r. (rok do roku). Z drugiej, dane o produkcji budowlano-montażowej są słabe – w pierwszym kwartale urosły o 0,2 proc. r./r., w drugim spadły o 0,7 proc.

Zmieniła nam się struktura aktywności inwestycyjnej, a dane o produkcji budowlanej odpowiadają już za mniejszą jej część. W danych kwartalnych o inwestycjach mamy chociażby nakłady zbrojeniowe.

Natomiast jeśli chodzi o samo budownictwo, to tam też widać pozytywny trend. Po półtora roku głębokich spadków w budownictwie w zasadzie dochodzimy do zera, czy nawet minimalnych wzrostów. W kolejnych miesiącach zakładamy odczyty z plusem z przodu. Dodatkowo, w strukturze prac budowlanych widać pozytywną dynamikę. Roboty specjalistyczne już wyraźnie odbiły (w pierwszym półroczu były o 7,6 proc. wyższe niż w analogicznym okresie 2024 r. – red.), a to sygnał, że kolejne miesiące przyniosą ożywienie w inżynierii lądowej. O ile do Polski trafiło już 35 proc. środków z KPO, o tyle do ostatecznych beneficjentów tylko 10 proc. Zatem zaraz te pieniądze powinny się „ujawniać” w gospodarce.

Równolegle oczekujemy poprawy w segmencie mieszkaniowym. Stopy procentowe spadają, popyt na kredyty wzrósł. Deweloperzy, widząc odbudowę popytu, będą zwiększać podaż. Jesteśmy w punkcie zwrotnym dla branży budowlanej. Perspektywy dla niej są pewniejsze niż dla przetwórstwa przemysłowego, któremu silnie ciąży niepewność eksportu.

A co z inflacją? Wydaje się, że perspektywy są dobre: od lipca schodzimy w okolice 2,5-3 proc., a więc do przedziału celu inflacyjnego (2,5 proc. +/- 1 pkt proc.), i powinniśmy się w nim utrzymywać.

Tak, i to nie wynika tylko z naszych prognoz, ale też innych instytucji, w tym nawet Narodowego Banku Polskiego, jeśli wyłączymy z nich efekt „energetycznej niewiadomej” (NBP w swoich prognozach utrzymuje mało prawdopodobne założenie wzrostu inflacji w czwartym kwartale na skutek dużej podwyżki cen energii dla gospodarstw domowych – red.).

Gdy zobaczymy szybki szacunek inflacji w lipcu, wskazujący na jej silny spadek z 4,1 proc. w czerwcu, będzie można powiedzieć, że inflacja w Polsce jest opanowana? Nieco nawiązuję tu do oceny członkini RPP prof. Joanny Tyrowicz, zgodnie z którą procesy cenowe są wciąż „fundamentalnie nieustabilizowane”, gdyż mamy dużo więcej niż „normalnie” produktów szybko drożejących.

My nie dysponujemy aż tak szczegółowymi danymi o dyspersji inflacji, czyli np. jak często zmieniają się ceny w danych kategoriach. Tu członkowie RPP mają przewagę. Mogę natomiast powiedzieć, że wciąż istnieje rozbieżność trendów. Przykładowo, w usługach, np. rekreacji i kulturze czy opiece zdrowotnej, tempo wzrostu cen jest nadal ponadproporcjonalnie wysokie. Ta rozbieżność się jednak ogranicza. Nawet więc w tych obszarach koszyka, które bardziej drożeją, zmierzamy w dobrą stronę.

Zagrożenia inflacyjne sukcesywnie się obniżają. Wydaje się, że i tak prowadzimy wciąż mocno restrykcyjną politykę pieniężną. Ja z pewnością nie widzę potrzeby, żeby zaostrzać ją o 250 punktów bazowych (taki wniosek na czerwcowym posiedzeniu RPP poparła prof. Tyrowicz - red.).

Za to oczekujecie kolejnych, acz ostrożnych obniżek stóp procentowych – z 5 proc. obecnie do 4,75 proc. na koniec roku, 4,50 proc. w połowie 2026 r. i 4 proc. na jego koniec. Jesteście dość "jastrzębi". W ankiecie „Parkietu” średnia oczekiwań analityków to 4 proc. już w połowie przyszłego roku.

Widzimy przestrzeń do dalszego luzowania polityki pieniężnej, acz wydaje się nam, że bieżące wyceny rynkowe, pokazujące prawie 100 punktów bazowych cięć w horyzoncie najbliższych sześciu miesięcy, są nadmierne. Sądzimy, że Rada wciąż będzie bardzo ostrożna. Dodatkowo, pod koniec sierpnia powinniśmy poznać projekt budżetu na 2026 r. Zakładamy, że nie będzie w nim silnej konsolidacji fiskalnej. To może być zinterpretowane przez Radę jako czynnik ograniczający przestrzeń do obniżek stóp i nie nastąpią one w takim tempie, jakie obecnie wycenia rynek.

CV

Marta Petka-Zagajewska

Marta Petka-Zagajewska, dyrektorka biura analiz makroekonomicznych. W PKO BP od 2017 r. Ekonomistka z ponad 10-letnim doświadczeniem w analizowaniu i prognozowaniu proce- sów makroekonomicznych na świecie i w Polsce. Przed 2017 r. przez kilka lat kierowała zespołem analiz ekonomicznych w Raiffeisen Bank Polska. Absolwentka Szkoły Głównej Handlowej (metody ilościowe i systemy informacyjne). Studiowała też na Uniwersytecie Jana Gutenberga w Moguncji (Niemcy).

Gospodarka krajowa
Czy Polska wyjdzie z inwestycyjnego dołka?
Gospodarka krajowa
Dekalog, czyli zbiór zadań przedsiębiorców dla odświeżonego rządu
Gospodarka krajowa
Bezrobocie zwyżkuje, obawy przed jego wzrostem też nabrzmiały
Gospodarka krajowa
Rekonstrukcja rządu: powstanie centrum finansowo-gospodarcze
Gospodarka krajowa
Przetasowania w rządzie: nowe twarze i superministerstwa
Gospodarka krajowa
Nastroje konsumenckie Polaków w lipcu pogorszyły się po świetnym czerwcu