Erbud nie jest obecny na rynku dużych inwestycji i infrastrukturalnych, większość portfela stanowią kontrakty z rynku ogólnobudowlanego, co nie wyklucza projektów finansowanych z publicznych środków. Wysokie stopy, agresja Rosji na Ukrainę – to wszystko ma znaczenie dla prywatnego kapitału. Jednak na koniec marca wasz portfel zamówień w budownictwie kubaturowym sięgał 1,8 mld zł. W I kwartale podpisaliście kontrakty o wartości 870 mln zł, z czego 60 proc. to budownictwo ogólne. Czyli nie jest tak, że nie da się z rynku niczego wycisnąć?
Nie jest tak, że na rynku jest kompletna flauta. W tej chwili zdecydowana większość podaży na rynku kubaturowym to jednak przetargi publiczne. Inwestorzy publiczni mają jednak jakieś cele do zrealizowania i zabudżetowane na to środki. Mamy KPO, z którego rusza kilka programów – i pieniądze muszą być spożytkowane, bo inaczej te środki przepadną. Natomiast inwestorzy prywatni biorą pod uwagę większą liczbę czynników ryzyka, m.in. ryzyko geopolityczne. Koszt pieniądza jest wciąż duży, mimo dwóch obniżek stóp, w dodatku nie wiadomo, czy to będzie już cykl obniżek. Widzimy, co się dzieje z rynkiem mieszkaniowym, gdzie ceny lecą w dół i chyba takiej podaży mieszkań, jak w tej chwili u deweloperów, nie widzieliśmy już dawno.
W postępowaniach publicznych jest coraz gorzej, krew się leje, większość ofert jest w tej chwili poniżej kosztorysu inwestorskiego. Czyli mamy powtórkę z 2016 r., kiedy też był dołek inwestycyjny, po którym w latach 2017-2018 nastąpił boom, co się skończyło katastrofą dla firm budowlanych, bo wszystkie miały kontrakty podpisane w czasie posuchy na rynku, a później szybki wzrost cen materiałów i kosztów podwykonawców spowodował, że umowy z dnia na dzień przestały być rentowne. W tej chwili mamy pierwszą część tej sytuacji, czyli mało przetargów.
Oczywiście, że z rynku można coś wycisnąć, ale każde postępowanie analizujemy naprawdę bardzo dokładnie, także pod kątem przepływów pieniężnych. Nie dość, że podaż zleceń jest mała, to jeszcze jest chęć zamawiających do przerzucenia w zasadzie całego ryzyka na wykonawców – na przykład są zakusy, żeby wystawić tylko jedną fakturę, po wykonaniu kontraktu. Czyli cały ciężar finansowania prac mają ponosić wykonawcy. To zbyt rygorystyczne wymagania, my jesteśmy firmą budowlaną, a nie bankiem.