Jednocześnie okazało się, że dramatyczna sytuacja na amerykańskim rynku pracy może się poprawiać znacznie szybciej, niż wcześniej zakładano. Coraz powszechniejszy optymizm inwestorów, którzy zaczęli nawet podważać autorytet Warrena Buffetta, został jednak wystawiony na próbę po jednodniowym, 6-procentowym tąpnięciu na Wall Street.
W ostatnich trzech tygodniach rosnąca od marca dysproporcja pomiędzy siłą rynków akcji na świecie a słabością gospodarek została nieco ograniczona poprzez wysyp lepszych od oczekiwań danych ekonomicznych (wykres 1). Nie zmienia to jednak faktu, że wyjście indeksu S&P 500 na plus w tym roku oraz nowy rekord indeksu spółek technologicznych, czyli dokonania, których świadkiem byliśmy 8 czerwca, praktycznie nie miały prawa się wydarzyć. Nigdy dotąd po tak silnym tąpnięciu, jak podczas lutowo-marcowego krachu, indeksy akcji nie podnosiły się z kolan tak szybko. Indeksowi Nasdaq pobicie lutowego szczytu zajęło zaledwie 75 sesji (wcześniejszy rekord z 1980 roku to 107 sesji). Nigdy dotąd indeks S&P 500 nie wzrósł w ciągu 53 sesji o prawie 45 proc. Nigdy też tak szybko i mocno nie spadał (takie wyczyny pobił jedynie indeks Dow Jones podczas wielkiej depresji lat 30. XX wieku).
Zwyżki bardziej wiarygodne
Choć rozpoczętej w ostatnim tygodniu maja fali zwyżek towarzyszyła napięta atmosfera związana z protestami, jakie rozlały się po całych Stanach Zjednoczonych, to miała ona teoretycznie bardziej wiarygodny charakter niż wcześniejsze zwyżki. Już nie jedynie pięć największych firm świata odpowiadało za dynamiczne odreagowanie, już nie tylko spółki technologiczne stały za pokazem siły rynków akcji. Motorem zwyżek z przełomu maja i czerwca byli dotychczasowi maruderzy, czyli mniejsze i średnie spółki w USA, sektor bankowy (na całym świecie) oraz europejskie parkiety. Wersja indeksu S&P 500, w której wszystkie spółki mają taką samą wagę (czyli Apple, Microsoft, Alphabet, Amazon i Facebook mają łącznie jedynie 1 proc. udziału) urosła od 22 maja do 8 czerwca aż o ponad 17 proc., podczas gdy klasyczny indeks S&P 500 zyskał „jedynie" 9 proc. Do odrabiania wcześniejszych strat zabrały się także indeksy reprezentujące sektory najbardziej dotknięte podczas krachu i mocno narażone na skutki gospodarczej zapaści – indeksy spółek finansowych, energetycznych oraz przemysłowych rosły o ponad 20 proc..
Giełdowe zwyżki wspierane były oczekiwaniami na pozytywne efekty procesu odmrażania gospodarek, rozbudzonymi choćby przez pierwszy „wolny" weekend w Mediolanie, stolicy Lombardii, najbardziej dotkniętego pandemią regionu Włoch, podczas którego na ulicach zgromadziły się nieprzebrane tłumy. Świadectwa coraz większej aktywności społeczno-zawodowej wciąż płyną z danych gromadzonych przez Apple'a czy Google'a. Najbardziej wymownym efektem stopniowego otwierania się gospodarek krajów rozwiniętych stały się zaskakująco dobre dane z amerykańskiego rynku pracy. Zupełnie nieoczekiwany majowy wzrost liczby miejsc pracy i tym samym spadek stopy bezrobocia do nieco ponad 13 proc. (zamiast spodziewanego odczytu na poziomie prawie 20 proc.) pokazał, że odzwierciedlenie w gospodarce ruchu w kształcie litery V wykonanego przez indeksy giełdowe nie jest wcale takie nierealne (wykres 2). Nie stworzono nowych etatów, nie powstały nowe firmy, a pracownicy nie znaleźli sobie nowego pracodawcy, jak to ma miejsce w czasie wychodzenia z typowej recesji podczas normalnego cyklu koniunkturalnego. Amerykanie, którzy znaleźli zatrudnienie w maju, tak naprawdę jedynie odzyskali utracone miesiąc wcześniej miejsca pracy (połowa z odnotowanego przyrostu zatrudnienia dotyczyła hoteli, barów i restauracji). Przy założeniu, że większość właścicieli będzie w stanie oraz zdecyduje się na otwarcie swoich firm (w większości usługowych), ten prosty mechanizm powinien spowodować, że w kolejnych miesiącach będziemy świadkami szybkiego powrotu do pracy tych ponad 20 milionów Amerykanów, którzy utracili ją w pierwszych sześciu tygodniach pandemii.