W dorocznym raporcie, który SGH przygotowuje we współpracy z Forum Ekonomicznym, czytamy m.in., że w 2020 r. Polska, wraz z Litwą, była liderem w Europie Środkowo-Wschodniej, jeśli chodzi o konwergencję, czyli nadrabianie zaległości rozwojowych względem krajów zachodniej Europy. To odzwierciedlenie tego, że recesja u nas była znacznie płytsza niż w krajach „starej Unii". Z czego wynikała dość duża odporność polskiej gospodarki na pandemiczny szok?
Nie ma tutaj jednej przyczyny. Po pierwsze, wciąż mamy sporo do nadgonienia – więcej niż niektóre kraje w regionie. A to sprzyja szybszej konwergencji. Po drugie, bardzo pomocna była ekspansywna polityka fiskalna, która ochroniła gospodarkę, podtrzymała poziom zatrudnienia. Tutaj jednak potrzebne jest zastrzeżenie: na dłuższą metę konsekwencje tej polityki stymulacyjnej mogą być negatywne. Jej ubocznym skutkiem jest inflacja, najwyższa od 20 lat. Trudno uznać to za zjawisko korzystne.
Przed pandemią stałym problemem był niski poziom inwestycji. Jednym z jego źródeł były malejące stale marże zysku firm, które nie były w stanie przerzucać rosnących kosztów na ceny swoich towarów i usług. To się teraz zmieniło, firmy odzyskały zdolność do kształtowania cen. Może ta podwyższona inflacja nie jest jednoznacznie niekorzystna?
Inflację, gdy już się rozpędzi, trudno obniżyć. Inflacja, która daje gospodarce rozpęd, to około 3-3,5 proc. rocznie. Według mnie 5,4 proc. to za dużo, tym bardziej że coraz wyraźniej widać, że inflacja ma już też charakter popytowy. Należy już zastanawiać się nad tym, jak ją obniżyć, bo będzie to coraz trudniejsze.
Prof. Jerzy Osiatyński, były członek RPP, w wywiadzie dla „Plusa Minusa" powiedział, że należy rozważyć podwyższenie celu inflacyjnego o około 2 pkt proc., z obecnego poziomu 2,5 proc. Jak tłumaczył, czeka nas wiele lat wzrostu cen energii elektrycznej w związku z zieloną transformacją. Żeby utrzymać inflację na poziomie zgodnym z obecnym celem NBP, należałoby tłumić wzrost cen w innych sektorach. Może nie warto?