Zgodność – proporcjonalność – konkurencyjność

Podczas tworzenia regulacji unijnych bardzo dużo dyskutuje się o konkurencyjności, o konieczności zachowania tych samych reguł względem wszystkich podmiotów uczestniczących w grze rynkowej. Niestety, dotyczy to głównie kwestii lokalizacji różnych przedsiębiorstw (w ramach i poza UE), nie zaś kwestii wielkości firm, co powoduje nierówne warunki konkurencji dla spółek mniejszych.

Publikacja: 21.08.2025 06:00

Mirosław Kachniewski, prezes Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych

Mirosław Kachniewski, prezes Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych

Foto: parkiet.tv

Prawie wszystkie problemy małych i średnich spółek natury regulacyjno-nadzorczej można sprowadzić do jednego faktu – że nie są one duże. I w związku z tym ich problemy nie są zauważane przez regulatora unijnego, ani przez krajowych regulatorów i nadzorców, co powoduje ich nieproporcjonalne obciążenie i obniżenie konkurencyjności.

W jakimś sensie jest to nawet logiczne – głównymi adresatami regulacji są przecież największe podmioty, bo to one są obecne w powszechnej świadomości, to z myślą o nich tworzone są przepisy, to one mają dość zasobów, aby w pracach legislacyjnych uczestniczyć lub nawet nadawać im ton. Mniejsze spółki natomiast padają ofiarami tych (nadmiernych względem nich) wymogów regulacyjnych.

Warto tu przypomnieć, że nałożenie takich samych wymogów na przedsiębiorstwa różnej wielkości jest dużo większym obciążeniem dla tych mniejszych przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, bardziej kosztowne (oczywiście względnie, w relacji do możliwości finansowych firmy) jest zapewnienie zgodności, bo duża część kosztów stałych dotyczących stworzenia procedur czy systemów IT nie zależy od wielkości firmy. Po drugie, podobnie jest z kosztami niezgodności, bo duża część sankcji zdefiniowana jest w wartościach bezwzględnych z podaniem sztywnej kwoty i oczywiście im spółka jest mniejsza, tym ta kwota jest relatywnie wyższa.

Co zatem można zrobić, aby zmienić ten stan rzeczy? Koncepcyjnie najprościej byłoby usunąć problemy u źródła, tj., tak tworzyć regulacje unijne, aby uwzględniały one specyfikę mniejszych podmiotów. Niestety, wydaje się to niemożliwe, gdyż małe spółki nie mają dość zasobów, aby uczestniczyć w unijnym procesie legislacyjnym. W odróżnieniu od spółek dużych, które te zasoby mają, nie wahają się ich używać i starają się poprawić swoją pozycję konkurencyjną, niekiedy kosztem regulacji gorszych dla podmiotów małych.

Czy można coś zrobić na poziomie regulacji krajowych? Niestety, tu działa mechanizm podobny do opisanego powyżej – też duży może więcej. Poza tym dużo prościej jest wdrożyć przepisy unijne metodą kopiuj–wklej, niż silić się na tworzenie skomplikowanych zasad proporcjonalności, ryzykując dodatkowo zarzuty o niepełną implementację danej regulacji. Na tym etapie regulacje raczej obrastają nowymi wymogami (zwłaszcza w realiach polskich) niż dostosowywane są do niższych możliwości mniejszych krajowych podmiotów.

Prosiłoby się zatem, aby coś zmienić na poziomie krajowego nadzoru, kierując się tą logiką, że skoro głównymi adresatami regulacji są największe podmioty, to te mniejsze można nadzorować mniej skrupulatnie. Tym bardziej, że przecież siła rażenia w przypadku ewentualnych nieprawidłowości jest nieproporcjonalnie różna. Niestety, w praktyce to nie działa. Nie tylko dlatego, że dużo łatwiej jest złapać staruszkę sprzedającą jajka bez zezwolenia niż groźnego przestępcę. Dochodzi tu pewien rodzaj niedowidzenia wynikającego z oślepienia wielkością spółki czy geniuszem jej prezesa. Dopiero po spektakularnym upadku wszyscy się dziwią, jak można było wcześniej nie zauważyć oczywistych nadużyć.

Jak w takim razie ma sobie poradzić mała spółka giełdowa? Jeśli będzie starać się sztywno trzymać wszystkich wymogów, to nie zarobi pieniędzy dla akcjonariuszy. Nie dlatego, że tak wysokie są koszty utrzymania systemów zachowania zgodności z regulacjami (choć w mniejszych spółkach mają one rzeczywisty wpływ na marżę zysku), ale dlatego, że nie da się prowadzić biznesu w warunkach ekstremalnej przejrzystości informacyjnej.

Dla przykładu – pewnie się zgodzimy, że odejście 20 proc. pracowników dysponujących 100 proc. kompetencji w danym zakresie jest ważne dla spółki i inwestorzy mają prawo o tym wiedzieć. I że negocjacje umowy dającej 10 proc. rocznych przychodów powinny przebiegać zgodnie z wszelkimi szykanami MAR, w tym z formalnym opóźnieniem publikacji informacji poufnej. Jednakże oznaczałoby to, że większość spółek z NewConnect powinna informować o każdym odejściu pracownika i mocno oprocedurować negocjacje każdej umowy. Tak się nie dzieje, bo chcąc zarabiać pieniądze dla akcjonariuszy muszą one jakoś dokonać analizy ryzyka potencjalnych konsekwencji niestosowania poszczególnych regulacji. De facto zatem każda spółka musi wewnętrznie stworzyć zasady proporcjonalności, niekiedy popełniając przy tym błędy.

Rozwiązaniem mogłoby być określenie zasad proporcjonalności odgórnie. Lepiej, żeby to zrobił jeden nadzorca niż kilkaset spółek. Zamiast poświęcać cenne zasoby np., na zbieranie i analizę danych o osobach blisko związanych z kadrą menedżerską wszystkich notowanych spółek lepiej by było określić, w których spółkach, czy w jakich warunkach rynkowych dana regulacja ma sens, a w jakich nie ma konieczności jej stosowania, bo np., brak obrotów uniemożliwia wykorzystanie przewagi informacyjnej. Jeśli nie podejmiemy takich działań, nie zdołamy przerwać trwającego od dekady trendu spadającej liczby notowanych spółek.

Felietony
Zrównoważone finanse za wielką wodą
Felietony
Europa w dobie rosnącego znaczenia krajów BRICS
Felietony
OKI czy minifundacja rodzinna?
Felietony
Jak zachęcić do inwestycji?
Felietony
Na Zachodzie bez zmian
Felietony
Klucz do suwerenności technologicznej Unii