Czy nam się to podoba, czy nie, cyfrowy świat zdecentralizowanych finansów zapełnia się alternatywami dla instrumentów znanych nam z tradycyjnych giełd. Kryptowaluty to przecież odpowiednik walut fiducjarnych, Initial Coin Offerring (ICO) to przecież odpowiednik Initial Public Offering (IPO), a platformy typu BitBay czy Binance to odpowiednik platform foreksowych i platform do handlu akcjami spółek. Paleta krypto aktywów szybko się powiększa, m.in. dzięki tokenizacji. W tym momencie wyemitować swój własny token mogą już indywidualne osoby, a przedstawiciele branży uważają, że w niedalekiej przyszłości będą to robić także duże spółki. Jest to bowiem łatwiejsze, szybsze, tańsze i przede wszystkim ma globalny zasięg, dając dostęp do dużego kapitału. Wizja stokenizowanych autorytetów i spółek to tylko science fiction czy realna przyszłość rynku finansowego?
Odpowiedź na to pytanie w dużej mierze zależy od państwowych regulacji, które mają zapewnić takim rozwiązaniom coś w rodzaju pieczęci bezpieczeństwa czy znaku jakości. To swoisty paradoks, bo rozwiązania, o których tutaj piszemy, powstały właśnie w opozycji do rozwiązań scentralizowanych. Okazuje się, że przynajmniej na razie nie jesteśmy w stanie funkcjonować na większą skalę bez pośrednika minimalizującego ryzyko nadużyć. Oczywiście trudno oczekiwać, że nagle z dnia na dzień nie będą nam potrzebne takie podmioty jak banki, a wystarczy szyfrowanie transakcji. Zwłaszcza że kryptografia i zaawansowane technologie bazodanowe to dość trudne w zrozumieniu tematy, a jak wiadomo – trudniej zaufać czemuś, czego się nie rozumie.
Na ten moment wygląda to więc tak, że tradycyjne instytucje nadzoru, jak amerykańska SEC (Securities Exchange Comission) czy japońska FSA (Financial Service Agency) starają się wypracować pewne regulacje i standardy dotyczące nowych klas aktywów. W pewnym sensie muszą to robić, bo coraz więcej indywidualnych i instytucjonalnych inwestorów zaczęło lokować w nowe aktywa kapitał lub przynajmniej zgłaszają taką chęć. W naturalny sposób te dwa światy zaczęły się ze sobą przenikać. Efekt jest taki, że pojawiają się licencje, wytyczne dotyczące AML (przeciwdziałanie praniu pieniędzy), a także kwestie kwalifikacji kryptowalut według istniejącego prawa finansowego.
Aktualne stanowisko SEC w tej ostatniej kwestii wygląda tak, że bitcoin i tokeny emitowane w sieci ethereum nie są papierami wartościowymi, ponieważ funkcjonują globalnie (mniejsze ICO, z ograniczonym zasięgiem, mogą być tak kwalifikowane). Tak więc bitcoin pewnie prędko nie będzie notowany jak bazowe aktywa na giełdach akcji. Czy to przekreśla szanse tego typu instrumentów na „podbicie" rynków finansowych? Raczej nie. Po pierwsze dlatego, że CME i CBOE wprowadziły futuresy na bitcoina, a duże banki i grupy finansowe, jak Goldman Sachs i Fidelity, eksperymentują z usługami wymiany cyfrowych pieniędzy.
To są ważne sygnały, pokazujące, że duże podmioty z branży finansowej szukają dywersyfikacji ryzyka. Po drugie dlatego, że raczej nie powinno się nowinek technologicznych wkładać na siłę w „stare buty". SEC ma rację, mówiąc, że bitcoin nie jest papierem wartościowym w tradycyjnym znaczeniu. Dlatego dobrze by było, gdyby dostał nowe, skrojone na miarę ramy regulacyjne. To mogłoby otworzyć nowy rozdział w ewolucji kryptoaktywów, na co zresztą liczą przedstawiciele branży.