Sprawcami tego niezwykłego boomu są m.in. fundusze hedgingowe oraz inwestycyjne, które niegdyś unikały tak ryzykownych przedsięwzięć. Są one skłonne płacić za udziały w młodych firmach mających w perspektywie debiut giełdowy 15, a nawet 18 razy więcej niż wskazują prognozowane zyski takich spółek. Pięć lat temu za najwyżej wyceniane spółki płacono 10-12-krotność.
Niektóre start upy wprawdzie już notują zyski, ale inne pożerają gotówkę i ich przygoda może zakończyć się klapą. Dlatego pojawiły się obawy, że 15 lat po krachu internetowym zanosi się na powtórkę z rozrywki.
- Niektóre wyceny są zadziwiające – uważa Sven Weber, zarządzający inwestycjami SharesPost 100 Fund, który wspiera finansowo dojrzewające do giełdowego debiutu start upy technologiczne. On i inni eksperci przewidują, że spółki wyceniane na poziomie 16-krotności przychodów, w przypadku zmiany koniunktury na rynku w ciągu trzech lat mogą stracić nawet jedną trzecią wartości.
Jednak inwestorzy wiedzą swoje i gorączka rośnie. Ich apetyty zaostrzają sukcesy niektórych IPO (pierwsze publiczne oferty akcji). Fundusz Silver Lake Investment po trzech latach od swojej inwestycji w Ali Babę, chińskiego giganta e-commerce, podczas IPO tej spółki zgarnął 3,2 miliarda dolarów, co oznaczało czterokrotną przebitkę.
Fundusze inwestycyjne i hedgingowe angażując się finansowo w rozwinięte start upy chcą nie tylko podbić swoje stopy zwrotu, ale także zagwarantować sobie możliwość kupna pakietów walorów podczas IPO, gdyż konkurencja o takie oferty jest coraz bardziej zajadła.