Truizmem jest powiedzieć, że spółki z całego świata biją się o to, by móc wejść na chiński rynek. Mimo poważnego spowolnienia gospodarczego w tym roku chiński PKB wciąż może wzrosnąć bardziej, niż wynosi cały PKB Polski. Państwo Środka jest wciąż rynkiem bardzo chłonnym, dającym dużo szans również polskim przedsiębiorcom. Jednocześnie władze ChRL co jakiś czas dają do zrozumienia, że chcą, by Polska była dla nich jednym z kluczowych europejskich partnerów.
– Chiny przypisały nam rolę lidera regionu. Polska jest nim ze względu na swoją wielkość i położenie geopolityczne. Ponadto w Azji działa na wyobraźnię wizja Polski jako „zielonej wyspy", kraju, który się rozwija i ma przed sobą dobre perspektywy – mówi „Parkietowi" Radosław Pyffel, prezes Centrum Studiów Polska – Azja, konsultant ds. rynku chińskiego.
– Poczuliśmy się jak u siebie w domu. Ujrzeliśmy dynamiczną i prącą do przodu w swoim rozwoju Polskę. Budzi to w nas ogromną radość oraz szacunek – mówił na zakończenie wizyty w Polsce w 2012 r. ówczesny chiński premier Wen Jiabao. Na Zamku Królewskim w Warszawie ogłosił on powstanie grupy 16+1 – forum porozumienia między państwami naszego regionu a ChRL. Chiny wyraźnie wówczas wskazywały, że Polska jest dla nich liderem regionu, z którym chcą zacieśniać współpracę.
Ambitne plany współpracy szybko się jednak jakoś rozmyły. Odzew ze strony polskiego rządu na chińskie oferty współpracy był raczej mało konkretny. Gdy w grudniu 2014 r. w Belgradzie odbywał się trzeci szczyt grupy 16+1 (Chiny – Europa Środkowa), premier Ewa Kopacz ostentacyjnie go zlekceważyła. Tłumaczyła swoją nieobecność koniecznością zajęcia się innymi ważnymi sprawami, jakie miała na głowie, ale była jedynym szefem rządu z naszego regionu, który nie pojawił się na tym spotkaniu. Czy stać nas na tak ewidentne lekceważenie gospodarczego supermocarstwa, o którego względy walczy niemal cały świat?
Bank do założenia
O tym, jak rząd Ewy Kopacz podchodzi do współpracy gospodarczej z Chinami i Azją Wschodnią, świadczy również zamieszanie wokół przystąpienia Polski do Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB), czyli powstałego z inicjatywy Pekinu regionalnego banku rozwoju mającego być alternatywą dla instytucji z grupy Banku Światowego. Choć na powołanie AIIB krzywo patrzyły Stany Zjednoczone (widząc w tej instytucji narzędzie do rozszerzania chińskiego „soft power" w regionie), akces do niej zgłosili tacy bliscy amerykańscy sojusznicy, jak: Wielka Brytania, Australia, Izrael czy Korea Południowa. Wiele państw Zachodu uznała uczestnictwo w AIIB za sprawę podnoszącą ich prestiż w oczach Pekinu i przysługę mogącą sprawić, że np. firmy z tych krajów będą korzystniej traktowane przy przetargach na projekty finansowane przez AIIB. Znalezienie się w gronie fundatorów banku potraktowano jako dodatkową furtkę na chiński rynek. Polska przystąpiła do AIIB rzutem na taśmę, składając warunkowy wniosek wieczorem ostatniego dnia przed upływem terminu przyjmowania zgłoszeń. O tym, że będziemy współtworzyć ten bank, mimochodem poinformowała na Twitterze wiceminister finansów Izabela Leszczyna, robiąc przy tym zastrzeżenia, że nie wiadomo, czy Polska na tym projekcie więcej straci, niż skorzysta. W Pekinie raczej tego tweeta nie czytano, nasz wniosek przyjęto, to miłe zaskoczenie i po blisko dwóch tygodniach dopisano nas do oficjalnej listy fundatorów AIIB.