Wiktoria partii Camerona była tym bardziej niespodziewana, że do ostatniej chwili w sondażach mieli prawie takie same szanse jak laburzyści, co wręcz zapowiadało konieczność powtórzenia głosowania. I z tym większym zadowoleniem wynik czwartkowych wyborów przyjęli uczestnicy brytyjskiego rynku.
Kurs funta umocnił się o 2,2 proc. w stosunku do euro i o 1,3 proc. do amerykańskiego dolara. Rentowność brytyjskich obligacji dziesięcioletnich spadła o 5 pkt bazowych, do 1,87 proc. Giełdowy indeks FTSE100 zyskał 1,8 proc. i był to największy piątkowy wzrost w Europie poza Irlandią. Kursy akcji brytyjskich banków – Lloyds, Royal Bank of Scotland i Barclays – poszły w górę o ponad 4 proc.
Wygrana, i to wyraźna, konserwatystów jest bardzo dobrą wiadomością dla brytyjskiego rynku kapitałowego, bo partia Camerona opowiada się raczej za deregulacjami, które mogą doprowadzić do zmniejszenia kosztów brytyjskich przedsiębiorstw. Wygrana Partii Pracy oznaczałaby natomiast duże prawdopodobieństwo wprowadzenia ostrzejszych regulacji w sektorze bankowym czy energetycznym.
David Cameron złożył już wizytę królowej Elżbiecie II, gdy się okazało, że konserwatyści mają w parlamencie 326 miejsc, co pozwala im pozbyć się dotychczasowych koalicjantów z Partii Liberalno-Demokratycznej i rządzić samodzielnie.
– To było najsłodsze zwycięstwo – tak Cameron określił wygraną w czwartkowych wyborach i podkreślił, że w ten sposób zaowocowała polityka gospodarcza torysów, która doprowadziła do ożywienia i redukcji rekordowego deficytu budżetowego.