W I połowie 2025 r. produkcja budowlano-montażowa skurczyła się o 0,7 proc., w tym budownictwo ogólne o 4,2 proc., infrastrukturalne o 3,5 proc. – i tylko roboty specjalistyczne zanotowały 7,6-proc. wzrost. Cały czas nie widzimy odbicia rynku, choć portfele zamówień największych grup budowlanych są pokaźne, a plany inwestycyjne na rynku infrastruktury imponujące. W czym tkwi problem?
Warto osadzić dane GUS w szerszym kontekście. Branża budowlana ma za sobą bardzo trudny 2024 r., a obecny niestety kontynuuje ten negatywny trend. W I połowie 2024 r. produkcja budowlano-montażowa, liczona w cenach stałych, zmniejszyła się o 8,7 proc., podczas gdy w całym 2024 r. odnotowano spadek na poziomie 7,7 proc. Po tak słabym roku i w obliczu odblokowanych środków z KPO w 2025 r., oczekiwaliśmy wyraźnego ożywienia. Tymczasem mamy utrzymujące się spowolnienie. Maleje liczba nowych pozwoleń na budowę, a przychody wielu dużych firm budowlanych spadają. To nie służy gospodarce, w której branża budowlana odpowiada za 10 proc. polskiego PKB.
Sytuacji nie sprzyja wciąż wysoki koszt pieniądza – mimo dwóch obniżek stóp procentowych. Dodatkowym czynnikiem ryzyka pozostaje niepewność geopolityczna związana z wojną w Ukrainie. Inwestycje infrastrukturalne realizowane z publicznych środków miały być fundamentem ożywienia w branży i choć zapowiedzi pozostają optymistyczne, nie przekładają się na realne tempo ogłaszania przetargów. Jesteśmy już w II połowie roku, a najwięksi zamawiający publiczni ogłosili jedynie 12 z 59 planowanych przetargów.
Sytuacja firm budowlanych staje się coraz trudniejsza i coraz bardziej niepokojąca. W obliczu niewykorzystanego potencjału wykonawczego przedsiębiorstwa agresywnie startują w przetargach, oferując ceny poniżej budżetów inwestorskich. Takie warunki pozyskiwania zleceń generują poważne ryzyko – zarówno dla zamawiających, jak i dla użytkowników infrastruktury oraz podatników. Istnieje realne zagrożenie, że część firm nie sprosta realizacji kontraktów lub ogłosi upadłość, co skutkować będzie opóźnieniami oraz znacznym wzrostem kosztów inwestycji. Stąd nasz apel do zamawiających, żeby przyspieszyć procesy związane z postępowaniami przetargowymi i podpisywaniem umów.
Jaka jest przyczyna takiego słabego tempa ogłaszania przetargów?
Jednym z kluczowych wyzwań pozostaje czas postępowania przetargowego – od momentu złożenia oferty do podpisania umowy mija średnio aż 9 miesięcy. Publiczni zamawiający, np. GDDKiA czy PKP PLK, często tłumaczą opóźnienia koniecznością oczekiwania na komplet niezbędnych dokumentów – decyzje środowiskowe, uzgodnienia i opinie – bez których formalne wszczęcie procedury przetargowej nie jest możliwe. Dodatkowo część zamawiających wstrzymuje ogłaszanie przetargów z powodu niepewności co do źródeł finansowania. Zjawisko to szczególnie widoczne jest w przypadku projektów współfinansowanych ze środków unijnych, tam gdzie wciąż brakuje ostatecznych decyzji Komisji Europejskiej lub trwają negocjacje dotyczące alokacji funduszy w ramach programów takich jak KPO czy FEnIKS.
W mojej ocenie inwestycje wymagają długoterminowego, przewidywalnego oraz konsekwentnie realizowanego planu. Kluczowe jest wypracowanie wspólnego podejścia opartego na efektywnym dialogu między wszystkimi zamawiającymi a uczestnikami rynku budowlanego.