Dwudniowe (w środę i czwartek) tąpnięcie WIG o 7,4 proc. to wydarzenie, które jest prawdziwym rynkowym szokiem w porównaniu z poprzednimi kilkunastoma miesiącami. Mieliśmy do czynienia z gwałtownym skokiem zmienności notowań i przyspieszeniem negatywnych zjawisk trwających od kwietnia. Straty ze środowo-czwartkowego załamania są w przybliżeniu równe ubytkowi wartości WIG od kwietnia do lipca. Aby jeszcze wyraźniej unaocznić skok zmienności, dodajmy, że w ciągu tych dwóch sesji indeks zniwelował zyski, które żmudnie wypracowywał przez cały sierpień i początek września ubiegłego roku.
Załamanie nie wzięło się znikąd
Ów szok przestaje jednak być taki duży, jeśli pamięcią sięgniemy do wydarzeń z lat 2006–2008. Wówczas zdarzyło się aż 12 podobnych wypadków, kiedy WIG stracił w ciągu dwóch dni tyle, a nawet więcej niż w środę i czwartek. Wbrew pozorom nie jest też tak, że rynkowe załamanie, lub przynajmniej kierunek zmian cen akcji, jest czymś zupełnie nagłym, zaskakującym, niespodziewanym. Czytelnicy „Parkietu" już od tygodni byli przez nas alarmowani o niepokojących zjawiskach na rynkach i w gospodarce. Tydzień temu pisałem m.in.: „analiza techniczna sygnalizuje coraz większe zagrożenie dla cen akcji małych spółek". Przy okazji podsumowywania wydarzeń w minionym miesiącu zwracałem uwagę, że lipiec okazał się zaskakująco słaby na tle historycznej średniej, a „poprzednio, gdy lipiec był tak nieudany dla posiadaczy akcji (w 2007 roku, kiedy WIG stracił 3,6 proc.), ta odbiegająca w dół od historycznej normy sytuacja była dopiero początkiem kłopotów dla posiadaczy akcji". Z kolei dwa tygodnie temu sygnalizowałem, że „roczna dynamika zmian indeksu sWIG80 pierwszy raz od czasów kryzysu znalazła się poniżej zera".
Cofnijmy się jeszcze dalej w przeszłość. Na początku czerwca, a więc dwa miesiące zanim inwestorów w USA zatrwożył spadek indeksu ISM (obrazującego aktywność w przemyśle) około granicy 50 pkt (oddziela rozwój od recesji), prognozowałem: „Wskaźnik ISM przebił dołki z lata ub. r. Zwolennicy analizy technicznej mogą się tu dopatrzyć czegoś przypominającego złowieszczą formację podwójnego szczytu, sugerującą pogłębienie zniżki" (wtedy ISM spadł dopiero poniżej 55 pkt).
Wszystko to dobitnie wskazuje, że ani ostatnie wydarzenia na rynkach, ani leżące u ich podłoża podkopanie fundamentów, nie są to zjawiska, które wzięły się nagle znikąd (a takie wrażenie pod wpływem wiadomości w mediach mogą odnieść osoby niemające na co dzień styczności z giełdą). Mamy do czynienia z logicznym ciągiem sygnałów i ich następstw, ze stopniowym rozkręcaniem się spirali trendu spadkowego. Tego skomplikowanego mechanizmu nie da się sprowadzić do reakcji rynków np. na ostatnie rozstrzygnięcia w sprawie amerykańskich finansów.
Co dalej? Gwałtowność wydarzeń i takie sygnały, jak spadek WIG poniżej rocznej średniej kroczącej i jednoczesne ustanowienie wielomiesięcznego minimum sprawiają, że ostatnie dwa lata to 0kres zbyt krótki, by można było w nim znaleźć sytuacje podpowiadające, co może czekać kursy akcji. Trzeba sięgnąć znacznie dalej w przeszłość. Na wykresach zestawiliśmy przypadki, które do obecnej sytuacji są podobne pod następującymi względami: (a) WIG runął o przynajmniej 10 proc. od szczytu hossy (przy czym przez szczyt hossy rozumiem co najmniej dwuletnie maksimum), (b) tąpnięcie sprowadziło indeks do co najmniej pięciomiesięcznego minimum, (c) WIG znalazł się w bezpośrednim sąsiedztwie popularnej średniej kroczącej z 200 sesji lub spadł poniżej niej.