Jest w miarę oczywiste, że zmiany zachodzące na rynku zazwyczaj muszą wyprzedzać regulacje. Zazwyczaj, gdyż w szczególnych przypadkach może być inaczej – np. kiedy na podstawie ewolucji innych rynków możemy przewidzieć, jakie czekają nas zmiany, a niekiedy nawet regulacje mogą kreować nowe rozwiązania rynkowe. Niemniej obecnie, kiedy na polskim rynku nowinki pojawiają się z niewielkim opóźnieniem, miejsca na „uprzedzające" działania regulacyjne jest bardzo mało. Świat bardzo przyspieszył technologicznie, a Internet nie zna granic intelektualnych ani geograficznych. Tym ważniejsze wydaje się śledzenie poczynań innych regulatorów.
Emisja bez prospektu
Amerykańska SEC (Securities and Exchange Commission, odpowiednik naszej KNF) właśnie ogłosiła 90-dniowe konsultacje projektu regulacji odnoszącego się do crowdfundingu, czyli publicznej oferty bez prospektu emisyjnego. Wiąże się z tym kilka ciekawych zagadnień: sam crowdfunding jako taki, proponowane regulacje w USA i stosowne regulacje w Polsce. A nade wszystko warto się zastanowić, jakie mogą być konsekwencje tego zjawiska dla rozwoju rynku kapitałowego w obecnej formule: instytucje centralne (giełda, depozyt, izba rozliczeniowa) – pośrednicy – inwestorzy.
Crowdfunding (nazwijmy go finansowaniem zbiorowym) ma niewątpliwie wiele zalet – inaczej by się nie rozwinął. Jeśli mam pomysł na biznes, a nie mam pieniędzy, to mogę wywiesić w Internecie ogłoszenie, że szukam chętnych do sfinansowania projektu, oferując w zamian np. udział w przedsiębiorstwie. Daje to inwestorom możliwość udziału w przedsięwzięciach na wczesnym etapie rozwoju, tak naprawdę zanim jeszcze formalnie powstanie start-up. Jednocześnie daje ludziom z ciekawymi pomysłami możliwość pozyskania wsparcia finansowego przy minimalnych, niezauważalnych wręcz kosztach. Mechanizm finansowania przypomina angażowanie w biznes członków rodziny, przy czym rodziną stają się użytkownicy Internetu, którzy mogą zainwestować niewielkie środki z nadzieją na wielkie zyski. Jeśli jednak mają być zyski, to musi być ryzyko – związane z powodzeniem projektu biznesowego, brakiem płynności (i w ogóle wyceny) czy wreszcie zwykłą nieuczciwością. Wprawdzie ryzyko nadużyć jest ograniczone niską kwotą (małe ryzyko po stronie inwestora, mała pokusa po stronie start-upu) i dużą przejrzystością procesu, więc takie oszustwo wprost jest mniej prawdopodobne, ale numer „na upadłość" można spokojnie wykręcić.
Projekt regulacji amerykańskich wprowadza pewne ograniczenia w odniesieniu do inwestorów, emitentów i pośredników. Crowdfunding będzie dostępny dla każdego inwestora, niemniej jednak ograniczeniu podlega wysokość inwestycji do 2000 USD lub 5 proc. rocznego dochodu (większa z tych wartości) dla osób o rocznym dochodzie i aktywach do 100 tys. USD, a powyżej tego progu ograniczenie sięga 10 proc. dochodów, przy maksymalnej inwestycji na poziomie 100 tys. USD. Dane podawane przez inwestorów nie podlegają weryfikacji, opierają się wyłącznie na ich deklaracjach.
Emitenci będą mogli pozyskiwać kapitał o wartości do 1 miliona USD rocznie (przy czym powyżej 500 tys. będzie wymagany audyt). Za tę możliwość będą musieli „zapłacić" przekazaniem informacji (do SEC, inwestorów i pośrednika) odnośnie do: osób pełniących ważne funkcje, udziałowców powyżej 20 proc., opisu biznesu, planów wydatkowania środków, danych dotyczących oferty, opisu sytuacji finansowej i transakcji z podmiotami powiązanymi. Co ciekawe, z tej możliwości nie będą mogli korzystać emitenci papierów wartościowych notowanych na giełdzie.