W ostatnich tygodniach doszło do wielu zgrzytów w relacjach Brukseli z Gazpromem. Na początku września unijny komisarz Guenther Oettinger ogłosił, że nowy aneks do polsko-rosyjskiej umowy gazowej jest sprzeczny z prawem unijnym. Wskazał, że zamyka dostęp do korzystania z Gazociągu Jamalskiego przez firmy inne niż jego operator. Nowy komisarz stara się być bardzo aktywny również w innych państwach wschodu Europy.
Oettinger zapowiedział już na przykład, że Komisja Europejska pomoże Łotyszom wynegocjować nową umowę gazową z Rosją. Taką, w której Ryga nie będzie przepłacała za gaz. Dzisiaj Łotysze płacą Gazpromowi za błękitne paliwo o 30 proc. więcej niż Niemcy. Mogą się cieszyć, że mają sojusznika w Brukseli.
Plany Komisji idą jednak jeszcze dalej. Oettinger wezwał bowiem do stworzenia jednolitego rynku gazowego w Unii Europejskiej. Jego propozycje przewidują, że negocjować z Rosją dostawy gazu będzie Unia jako całość. Następnie paliwo będzie sprzedawane do wszystkich krajów Wspólnoty po takiej samej cenie. Kolejna mrzonka o europejskiej solidarności czy początek ostrzejszej rozgrywki z Gazpromem?
[srodtytul]Konsekwentny Niemiec[/srodtytul]
Na pierwszy rzut oka wizje wspólnego europejskiego rynku naftowo-gazowego snute przez Komisję Europejską wydają się przejawem myślenia życzeniowego. Czy jest bowiem miejsce na unijną solidarność tam, gdzie w grę wchodzą ogromne pieniądze? Ingerowanie przez Brukselę w lukratywne kontrakty energetyczne z Rosją z pewnością wywoła opozycję dużych narodowych i międzynarodowych koncernów zawierających umowy tego typu. To pociągnie za sobą obiekcje finansowanych przez nie polityków, co źle wróży planom KE. Kryzys w Grecji wyraźnie przecież pokazał, że ostateczne decyzje w Unii należą nie do grona brukselskich urzędników, ale do przywódców regionalnych mocarstw. Sprawa wydaje się więc przesądzona, ale...