Słaby finisz i zamknięcie roku przez indeks WIG na tym samym poziomie, z jakiego zaczynał, jest zastanawiające, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że tempo wzrostu PBK przekroczyło 3 proc., czyli było dwukrotnie wyższe niż w 2013 r. Teoretycznie warszawska giełda może się jeszcze zrehabilitować w styczniu, czyli statystycznie drugim najlepszym miesiącu roku. Problem w tym, że 12 miesięcy temu oczekiwania były podobne, a na wyraźniejsze odbicie musieliśmy czekać do lutego. Być może nietypowe zachowanie naszego parkietu stanowi sygnał, że historyczne obserwowane prawidłowości powinny przestać mieć znaczenie przy tworzeniu prognoz. Jest to o tyle istotne, że amerykańska giełda weszła właśnie w potencjalnie najlepszy okres zarówno cyklu prezydenckiego, jak dekadowego.
Analogie mogą się nie sprawdzić
Długa historia rynku akcji na Wall Street jednoznacznie wspiera inwestorów „byczo" nastawionych do 2015 roku. Niestety w ostatnich dwóch latach zachowanie S&P500 było nie do końca zbieżne ze scenariuszem kreślonym na podstawie historycznych porównań. Wzrost indeksu był zbyt duży. Dlatego też nie uważam, by tegoroczną prognozę można było oprzeć na tych prostych i bardzo medialnych analogiach. Jeśli ten rok okaże się pomyślny dla inwestorów na rynkach akcji, to ponownie głównym beneficjentem wzrostu będą Amerykanie. Nie sądzę jednak, żeby przeszedł on do historii jako najlepszy rok tej dekady lub nawet tego cyklu prezydenckiego. Już pierwsze sesje nowego roku na giełdach za oceanem pokazały, że wspinaczka indeksów na kolejne szczyty może być okupiona zszarganymi nerwami inwestorów.
Dla polskich graczy giełdowych to w gruncie rzeczy nic nowego. Wszak cały ubiegły rok wyglądał u nas jak ostatnich pięć tygodniu w USA (raz w górę, raz w dół o 5 proc.). Jednak dla Amerykanów taka bezproduktywna (nieprzynosząca wyższych stóp zwrotu) zmienność to niecodzienny widok. Zapowiedzią potencjalnych problemów w nowym roku był stosunkowo rzadki przypadek wystąpienia na początku grudnia tzw. omenu Hindenburga, czyli opartego na zmianach w szerokości rynku zestawu wskaźników technicznych, który często wyprzedzał większą korektę trendu wzrostowego. Na szczęście w ostatniej dekadzie większość tego typu sygnałów okazała się niegroźna dla inwestorów. Wyjątkiem był ten z końca 2007 roku. To, czy ten „zły omen" stanie się tym razem zapowiedzią kłopotów z kontynuacją hossy na Wall Street, nie będzie moim zdaniem zależeć ani od nowej odsłony greckiego kryzysu, ani od niższych wskaźników PMI w Chinach. Nie będzie też zależeć ani od rozterek prezesa EBC, który chciałby, ale się boi wprowadzić skup obligacji, ani nawet od słów dobieranych przez członków Fedu sugerujących szybsze lub wolniejsze kroki w normalizacji polityki monetarnej.
Uwaga na spadającą cenę ropy
Znacznie większy wpływ na nastroje panujące wśród inwestorów w najbliższych tygodniach może mieć i chyba faktycznie już ma problem z gwałtownie spadającą ceną ropy. Trend ten stał się przesłanką do ogłoszenia pęknięcia kolejnej, trzeciej już w ciągu ostatnich 12 miesięcy bańki, jaką zidentyfikowano na Wall Street. W ubiegłym roku podczas korekt z marca i października wiele mówiono o pęknięciu baniek spekulacyjnych. W pierwszym przypadku na spółkach internetowych oraz biotechnologicznych, a za drugim razem w przewartościowanym segmencie małych firm. Nad indeksem Russell 2000 zawisł nawet tzw. krzyż śmierci, czyli techniczny sygnał przecięcia się dwóch średnich sugerujący rozpoczęcie bessy, i to dokładnie w dniu największego debiutu w historii NYSE, chińskiej spółki Alibaba. Jak się jednak okazało, zarówno firmy biotechnologiczne, jak i segment mniejszych spółek wyszły z tych prób obronną ręką. W pierwszym przypadku zaimponowała siła trendu wzrostowego i łatwość w ustanawianiu kolejnych rekordów. Natomiast w przypadku indeksu Russell 2000 negatywny wydźwięk wystąpienia krzyża śmierci został zanegowany pod koniec grudnia pojawieniem się tym razem złotego krzyża, czyli ponownym przecięciem się średnich i ustanowieniem nowych szczytów na indeksie po okresie rocznej smuty.
Negatywnym bohaterem ostatnich nerwowych tygodni na Wall Street stał się z kolei segment energetyczny, który skupił uwagę inwestorów obawiających się pęknięcia bańki w spółkach wiodących prym w rewolucji łupkowej w USA. Drastyczny spadek cen ropy, który jeszcze w październiku i listopadzie traktowany był raczej jako świetna wiadomość dla amerykańskich konsumentów i powód przyspieszenia tempa wzrostu PKB, teraz stał się jednym z problemów ciągnących w dół notowana całych indeksów. Czy łupkowe eldorado z błogosławieństwa może się stać przekleństwem dla inwestorów? Czy wzorem pękającej w latach 2006–2007 bańki na amerykańskim rynku nieruchomości, kłopoty zadłużonych firm działających w branży naftowej przeniosą się na resztę gospodarki? To są kwestie, z którymi muszą się mierzyć inwestorzy za oceanem w najbliższych miesiącach.