WIG powinien dokonać przełomu

Ostatnie tygodnie starego roku przyniosły powtórkę sytuacji z 2013 roku, kiedy to nie tylko nie doświadczyliśmy tzw. rajdu św. Mikołaja, ale też nasz rynek akcji okazał się zdecydowanie słabszy niż większość giełd na świecie.

Aktualizacja: 07.02.2017 00:59 Publikacja: 11.01.2015 09:29

WIG powinien dokonać przełomu

Foto: Bloomberg

Słaby finisz i zamknięcie roku przez indeks WIG na tym samym poziomie, z jakiego zaczynał, jest zastanawiające, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że tempo wzrostu PBK przekroczyło 3 proc., czyli było dwukrotnie wyższe niż w 2013 r. Teoretycznie warszawska giełda może się jeszcze zrehabilitować w styczniu, czyli statystycznie drugim najlepszym miesiącu roku. Problem w tym, że 12 miesięcy temu oczekiwania były podobne, a na wyraźniejsze odbicie musieliśmy czekać do lutego. Być może nietypowe zachowanie naszego parkietu stanowi sygnał, że historyczne obserwowane prawidłowości powinny przestać mieć znaczenie przy tworzeniu prognoz. Jest to o tyle istotne, że amerykańska giełda weszła właśnie w potencjalnie najlepszy okres zarówno cyklu prezydenckiego, jak dekadowego.

Analogie mogą się nie sprawdzić

Długa historia rynku akcji na Wall Street jednoznacznie wspiera inwestorów „byczo" nastawionych do 2015 roku. Niestety w ostatnich dwóch latach zachowanie S&P500 było nie do końca zbieżne ze scenariuszem kreślonym na podstawie historycznych porównań. Wzrost indeksu był zbyt duży. Dlatego też nie uważam, by tegoroczną prognozę można było oprzeć na tych prostych i bardzo medialnych analogiach. Jeśli ten rok okaże się pomyślny dla inwestorów na rynkach akcji, to ponownie głównym beneficjentem wzrostu będą Amerykanie. Nie sądzę jednak, żeby przeszedł on do historii jako najlepszy rok tej dekady lub nawet tego cyklu prezydenckiego. Już pierwsze sesje nowego roku na giełdach za oceanem pokazały, że wspinaczka indeksów na kolejne szczyty może być okupiona zszarganymi nerwami inwestorów.

Dla polskich graczy giełdowych to w gruncie rzeczy nic nowego. Wszak cały ubiegły rok wyglądał u nas jak ostatnich pięć tygodniu w USA (raz w górę, raz w dół o 5 proc.). Jednak dla Amerykanów taka bezproduktywna (nieprzynosząca wyższych stóp zwrotu) zmienność to niecodzienny widok. Zapowiedzią potencjalnych problemów w nowym roku był stosunkowo rzadki przypadek wystąpienia na początku grudnia tzw. omenu Hindenburga, czyli opartego na zmianach w szerokości rynku zestawu wskaźników technicznych, który często wyprzedzał większą korektę trendu wzrostowego. Na szczęście w ostatniej dekadzie większość tego typu sygnałów okazała się niegroźna dla inwestorów. Wyjątkiem był ten z końca 2007 roku. To, czy ten „zły omen" stanie się tym razem zapowiedzią kłopotów z kontynuacją hossy na Wall Street, nie będzie moim zdaniem zależeć ani od nowej odsłony greckiego kryzysu, ani od niższych wskaźników PMI w Chinach. Nie będzie też zależeć ani od rozterek prezesa EBC, który chciałby, ale się boi wprowadzić skup obligacji, ani nawet od słów dobieranych przez członków Fedu sugerujących szybsze lub wolniejsze kroki w normalizacji polityki monetarnej.

Uwaga na spadającą cenę ropy

Znacznie większy wpływ na nastroje panujące wśród inwestorów w najbliższych tygodniach może mieć i chyba faktycznie już ma problem z gwałtownie spadającą ceną ropy. Trend ten stał się przesłanką do ogłoszenia pęknięcia kolejnej, trzeciej już w ciągu ostatnich 12 miesięcy bańki, jaką zidentyfikowano na Wall Street. W ubiegłym roku podczas korekt z marca i października wiele mówiono o pęknięciu baniek spekulacyjnych. W pierwszym przypadku na spółkach internetowych oraz biotechnologicznych, a za drugim razem w przewartościowanym segmencie małych firm. Nad indeksem Russell 2000 zawisł nawet tzw. krzyż śmierci, czyli techniczny sygnał przecięcia się dwóch średnich sugerujący rozpoczęcie bessy, i to dokładnie w dniu największego debiutu w historii NYSE, chińskiej spółki Alibaba. Jak się jednak okazało, zarówno firmy biotechnologiczne, jak i segment mniejszych spółek wyszły z tych prób obronną ręką. W pierwszym przypadku zaimponowała siła trendu wzrostowego i łatwość w ustanawianiu kolejnych rekordów. Natomiast w przypadku indeksu Russell 2000 negatywny wydźwięk wystąpienia krzyża śmierci został zanegowany pod koniec grudnia pojawieniem się tym razem złotego krzyża, czyli ponownym przecięciem się średnich i ustanowieniem nowych szczytów na indeksie po okresie rocznej smuty.

Negatywnym bohaterem ostatnich nerwowych tygodni na Wall Street stał się z kolei segment energetyczny, który skupił uwagę inwestorów obawiających się pęknięcia bańki w spółkach wiodących prym w rewolucji łupkowej w USA. Drastyczny spadek cen ropy, który jeszcze w październiku i listopadzie traktowany był raczej jako świetna wiadomość dla amerykańskich konsumentów i powód przyspieszenia tempa wzrostu PKB, teraz stał się jednym z problemów ciągnących w dół notowana całych indeksów. Czy łupkowe eldorado z błogosławieństwa może się stać przekleństwem dla inwestorów? Czy wzorem pękającej w latach 2006–2007 bańki na amerykańskim rynku nieruchomości, kłopoty zadłużonych firm działających w branży naftowej przeniosą się na resztę gospodarki? To są kwestie, z którymi muszą się mierzyć inwestorzy za oceanem w najbliższych miesiącach.

Ze względu na dynamikę spadku ceny ropy jej dotychczasowe skutki było widać najpierw na kursach akcji spółek należących do segmentu energetycznego oraz rentownościach wyemitowanych przez nie obligacji. Dopiero ostatnio analitycy zaczęli drastycznie obniżać prognozy zysków dla tej branży na kolejne kwartały, czego rezultatem stał się istotny spadek poziomu EPS liczonego dla całego indeksu S&P500. Jest to sytuacja dość rzadka w ostatnich kilku latach, dlatego nie należy jej lekceważyć. Na szczęście jak na razie tendencja do obniżania prognoz zysków ogranicza się tylko do tego jednego segmentu.

Cała reszta giełdowej reprezentacji amerykańskiej gospodarki ma się dobrze. Poza tym branża energetyczna nawet przed spadkami stanowiła „jedynie" 10 proc. indeksu S&P500, co trudno jest potraktować jako wzór spekulacyjnej bańki giełdowej. Nawet wśród problematycznych obligacji typu High Yield, które stały się wehikułem wykorzystywanym przez przemysł naftowy do pozyskiwania kapitału, udział branży energetycznej nie przekracza kilkunastu procent (13 proc. dla ETF HYG). Natomiast relatywnie większe znaczenie zajmuje ten segment w amerykańskiej gospodarce. Cała branża energetyczna ma już 29-proc. udział w indeksie produkcji przemysłowej w USA, a sama część odpowiedzialna za wydobycie paliw kopalnych (gaz, ropa, węgiel) stanowi aż 17 proc. (w 1998 r. było to 5 proc.). Dlatego nieuniknione spowolnienie w inwestycjach i przyroście produkcji w tym segmencie musi się odbić na oficjalnych odczytach wskaźników ekonomicznych w USA. Dotychczasowe tempo będzie trudne do utrzymania.

Nie tylko łupkowa rewolucja

Nieprawdziwe jest jednak powtarzane często przekonanie, że jedynie rewolucja łupkowa stoi za wysokim tempem wzrostu zarówno amerykańskiej produkcji przemysłowej, jak i zatrudnienia. Dostępne dane świadczą o tym, że imponujący wzrost gospodarczy miał zdecydowanie szersze podstawy, a przyrost zatrudnienia w stanach objętych rewolucją łupkową stanowił tylko niewielką częścią wzrostu liczby miejsc pracy w całych Stanach Zjednoczonych. Poza tym amerykańskie przedsiębiorstwa z tego segmentu mają już za sobą doświadczenia związane z drastycznym spadkiem cen wydobywanych produktów. Skoro potrafiły dostosować się do działania przy bardzo niskich cenach gazu, a pomimo spadku inwestycji i liczby platform wiertniczych produkcja tego surowca w USA cały czas rośnie, mogą poradzić sobie z podobnym trendem na cenach ropy. Tu również można się spodziewać istotnego ograniczenia liczby nowych odwiertów czy zatrzymania pogoni za dzierżawą ziemi, ale wcale nie oznacza to, że produkcja ropy w USA spadnie.

Wzrost wydajności i ograniczanie kosztów to tendencje, które dały rezultaty na rynku gazu łupkowego i mogą się powieść także w przypadku łupkowej ropy. Dodatkowo najbliższe dwa lata to okres, w którym powinien nastąpić zdecydowany wzrost eksportu skroplonego gazu ze Stanów. Warto w tym miejscu przypomnieć, że jeszcze dekadę temu USA były znaczącym importerem tego surowca, żeby obecnie stać się jego dominującym producentem, a niedługo światowym dostawcą. Widząc utrzymującą się cały czas różnicę między cenami gazu w USA a w Europie czy Japonii, trudno mi sądzić, że spółka, która właśnie kończy budowę największego terminalu eksportowego LNG w USA i jest jednym z głównych emitentów obligacji w sektorze energetycznym, będzie miała problem z ich spłatą. Dlatego jak nie skreślałem sektora biotechnologicznego w marcu czy małych spółek w październiku, tak nie stawiałbym jeszcze krzyżyka na przedstawicielach rewolucji łupkowej w USA.

Poza tym nie należy zapominać o pozytywnym aspekcie spadków cen ropy i jej pochodnych, czyli obniżce kosztów w wielu przedsiębiorstwach oraz zwiększeniu oszczędności w portfelach konsumentów. Szczególnie w Ameryce korelacja między ceną benzyny a poziomem satysfakcji i zadowolenia konsumentów jest znacząca. Jeśli do tego dodać imponujący wzrost zatrudnienia oraz lekką poprawę w wielkości płac, dostajemy gotową receptę na wzrost sprzedaży detalicznej oraz import towarów. Ponieważ to Stany są obecnie jedynym krajem zdolnym do pochłaniania zagranicznych produktów, zadowolenie amerykańskiego klienta stanowi kluczową kwestię dla większości krajów świata – od Niemiec i Europy po rynki wschodzące.

Wyjście z matni

Dzięki silnemu powiązaniu z machiną przemysłową naszego zachodniego sąsiada Polska nie jest wyjątkiem od tej reguły. Pomimo ostatnich lepszych odczytów PMI dla naszego kraju reszta wskaźników (takich jak produkcja przemysłowa czy sprzedaż detaliczna) nadal nie wykazuje wyraźnych oznak poprawy. Jest jednak światełko w tunelu sugerujące, że ten przystanek może się za kilka miesięcy zakończyć, a przerwane na wiosnę 2014 r. ożywienie się odrodzi. Akcja kredytowa skierowana do firm i gospodarstw domowych trzyma się w miarę dobrze, banki nie zaostrzają swojej polityki, a podaż pieniądza znowu zaczyna przyrastać w żywszym tempie.

Nastawienie firm oraz konsumentów, choć już się nie poprawia, pozostaje wyraźnie lepsze niż w dołku z 2012 r., a perspektywa rozpoczęcia wydatków i inwestycji z kolejnej perspektywy unijnej jest coraz bliższa. Dodatkowo lekkie osłabienie krajowej waluty oraz w pełni usprawiedliwione oczekiwania na kolejną obniżkę stóp procentowych przez RPP pozwalają na przyjęcie założenia o stopniowym odrodzeniu się krajowego ożywienia już od połowy roku. Dlatego trzymam się koncepcji, że w 2015 roku uda się głównemu indeksowi warszawskiej giełdy dokonać przełomu, którego nie mieliśmy okazji doświadczyć w roku ubiegłym. Celem na koniec roku jest wyjście z matni, w jakiej tkwimy od ponad 12 miesięcy, poprzez odbicie się od 55 tys. lub wsparcie na 50 tys. punktów, co możemy osiągnąć tylko przy większej niż 10 procent stopie zwrotu z indeksu WIG.

Parkiet PLUS
Obligacje w 2025 r. Plusy i minusy możliwych obniżek stóp procentowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Zyski zamienione w straty. Co poszło nie tak
Parkiet PLUS
Prezes Ireneusz Fąfara: To nie koniec radykalnych ruchów w Orlenie
Parkiet PLUS
Powyborcze roszady na giełdach
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Unijne regulacje wymuszą istotne zmiany na rynku biopaliw
Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie