Banki centralne to dziś główne źródło niepewności

Finn Kydland | Z profesorem ekonomii na Uniwersytecie Kalifornijskim, laureatem Nagrody Nobla w 2004 r., rozmawia Grzegorz Siemionczyk

Publikacja: 04.07.2015 19:39

Banki centralne to dziś główne źródło niepewności

Foto: ROL

Pańskie prace dotyczące znaczenia spójności czasowej polityki gospodarczej to jedna z podwalin teorii racjonalnych oczekiwań, która leży u podstaw całej współczesnej ekonomii. W ostatnich latach dużą popularność zdobyła jednak ekonomia behawioralna, która racjonalność aktorów życia gospodarczego kwestionuje. Jej pionierzy, podobnie jak pan, zostali nawet uhonorowani nagrodą Banku Szwecji im. Alfreda Nobla. Czy to poważny wyłom w ekonomii głównego nurtu?

Nie sądzę, aby ekonomia behawioralna, biorąca pod uwagę ustalenia psychologów i kognitywistów, unieważniała ekonomię głównego nurtu. Przede wszystkim nie wiadomo jeszcze, czy zwrot w tym kierunku będzie pomocny, aby odpowiedzieć na istotne pytania. Ekonomii behawioralnej brakuje dyscypliny, usystematyzowania. Tymczasem teoria równowagi ogólnej, u której podstaw leży właśnie założenie o racjonalności oczekiwań, ma tę zaletę, że oparte na niej modele dobrze odpowiadają na pytania, na które znamy odpowiedzi, co przydaje wiarygodności ich odpowiedziom na pytania, na które odpowiedzi nie znamy. Kolejnym mankamentem ekonomii behawioralnej jest to, że próbą dla większości eksperymentów, które prowadzą jej adepci, są ich studenci. Nie jest dla mnie jasne, czy na tej podstawie da się ustalić jakieś parametry, które można by stosować w modelach, a które byłyby odporne na tzw. krytykę Lucasa, tzn. nie zmieniałyby się pod wpływem zmian w polityce gospodarczej.

Trudno jednak uniknąć wrażenia, że ekonomia przeżywa pewien kryzys. Często słyszy się zarzut, że ekonomiści nie przewidzieli kryzysu finansowego i do dziś nie mogą się zgodzić co do jego przyczyn. Nie mają też spójnych porad dla państw, które borykają się z recesją lub spowolnieniem gospodarczym. Widać to na przykładzie Grecji. Paul Krugman i inni keynesiści uważają, że grecka gospodarka jest w ruinie, bo rząd w Atenach pod przymusem MFW za bardzo zaostrzył politykę fiskalną, inni zaś sądzą, że nie był w tym wystarczająco konsekwentny.

Nie traktowałbym niczego, co głosi Paul Krugman, za dowód na to, że ekonomia znalazła się w kryzysie. Jego publicystyka (na łamach „New York Timesa" – red.) jest adresowana do szerokiego kręgu odbiorców, obfituje więc w uproszczenia i kategoryczne sądy. Mam wrażenie, że Krugman zapomina o tym, że wszystkie interesujące zjawiska makroekonomiczne mają dynamiczny charakter, że podmioty ekonomiczne starają się patrzeć w przyszłość i na tej podstawie podejmują decyzje. W efekcie akumulacja kapitału fizycznego i ludzkiego oraz postęp technologiczny, czyli czynniki, od których zależy rozwój gospodarek, kształtują się pod wpływem oczekiwań ludzi co do podatków i prawa w przyszłości. Stąd właśnie bierze się znaczenie spójności czasowej szeroko rozumianej polityki gospodarczej. Oczywiście, ona musi się czasem zmieniać, np. w następstwie kryzysu. Efekty tych zmian zależą jednak od wiarygodności ram instytucjonalnych w poszczególnych krajach. Tam, gdzie ta wiarygodność jest duża, zmiany nie rodzą dużej niepewności wśród aktorów życia gospodarczego. Otóż Grecja ewidentnie do takich państw nie należy. W takim wypadku pozwolenie, aby rząd nie przejmował się stanem finansów publicznych do czasu, aż gospodarka stanie na nogi, może paradoksalnie gospodarce zaszkodzić.

Poda pan jakiś przykład kraju, w którym ramy polityki gospodarczej są wiarygodne, a w efekcie jest ona spójna czasowo?

Wskazałbym na Norwegię. Przejawem tej wiarygodności są bardzo klarowne reguły dotyczące tego, jaką część przychodów z eksploatacji złóż ropy i gazu można wydać, a jaką należy odłożyć do specjalnego funduszu. Raz po raz pojawia się polityczna presja, żeby wydać więcej, czy to na skrócenie kolejek do niektórych lekarzy, czy na poprawę infrastruktury, bo – w co może trudno uwierzyć – jakość dróg jest w Norwegii fatalna na tle np. Hiszpanii. Ale nigdy nie przynosi ona żadnych skutków, niezależnie od tego, jaka opcja polityczna jest u władzy. Nie wiem, z czego to wynika – być może z kultury politycznej albo z mentalności Norwegów, ale to dość mgliste pojęcia – ale Norwegia wydaje się odporna na problem niespójności czasowej reguł gry. Spośród państw rozwijających się wiarygodne ramy instytucjonalne ma np. Chile, w opozycji do Argentyny.

Podczas wykładu w Warszawie (24 czerwca) zaprezentował pan ciekawy wykres, sugerujący, że problemy Grecji i innych państw z południa strefy euro nie są wynikiem ich przynależności do unii walutowej, jak się powszechnie uważa.

Pokazałem, że w Grecji i innych krajach z południa Europy wzrost całkowitej produktywności czynników produkcji (TFP), kluczowego motoru rozwoju gospodarek, zatrzymał się już na początku lat 90., czyli dekadę przed powstaniem strefy euro. To oznacza, że już wtedy państwa te traciły konkurencyjność. Na marginesie warto dodać, że w tym czasie w Irlandii wzrost TFP znacząco przyspieszył, dzięki czemu na przełomie tysiąclecia pod względem realnego PKB per capita Irlandia wyprzedziła Niemcy. W tym wypadku, jak sądzę, kluczową rolę odegrało to, że irlandzki rząd usunął możliwie dużo niepewności co do swojej polityki gospodarczej. Natomiast przyczyn wyhamowania wzrostu TFP na południu strefy euro nie analizowałem. Wydaje się jedynie, że teoria, wedle której tym krajom zaszkodził dostęp do taniego kapitału, windujący konsumpcję, płace i ceny bez wzrostu produktywności, nie wyjaśnia w pełni przyczyn ich problemów.

Ze znaczenia przewidywalności i przejrzystości działań bardzo dobrze zdają sobie sprawę banki centralne. Właśnie spójności czasowej decyzji służyć ma strategia celu inflacyjnego, którą stosują dziś najważniejsze takie instytucje, a także publikowanie przez niektóre z nich prognozowanych ścieżek stóp procentowych. Mimo to część ekonomistów uważa, że banki centralne nadal mają zbyt dużo miejsca na uznaniowe decyzje i powinny jeszcze bardziej związać sobie ręce regułami podejmowania decyzji. Niektórzy nawet twierdzą, że w ostatnich latach działania banków centralnych, w szczególności programy ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej (QE), były jednym z najważniejszych źródeł niepewności w światowej gospodarce, a więc hamulcem jej wzrostu.

Trudno się z tym nie zgodzić. Programy QE tam, gdzie były stosowane, nie miały żadnych pozytywnych efektów. Mało tego, trudno znaleźć teorię, z której wynikałoby, że mogły zadziałać. Jednocześnie, ponieważ są to działania bezprecedensowe, o niejasnych konsekwencjach, ewidentnie zwiększają one niepewność w gospodarce. W szczególności nie jest jasne, co się stanie, gdy banki centralne będą musiały zacząć ograniczać portfel aktywów, głównie obligacji skarbowych, które zakumulowały w ramach QE. Jak zareagują rządy, gdy spowoduje to wzrost ich kosztów obsługi długu? Czy banki centralne nie będą, w obawie przed konsekwencjami, zbyt długo zwlekały z ograniczeniem podaży pieniądza, wywołując nadmierną inflację? Pytań jest wiele. Ale też samo to, że najważniejsze banki centralne tak długo utrzymują stopy procentowe na poziomie, do którego sprowadziły się w trakcie recesji, jest pewnym sygnałem, że gospodarki nie radzą sobie dobrze. Realne (skorygowane o dynamikę cen) stopy procentowe w przeszłości były bowiem wskaźnikami procyklicznymi, tzn. rosły, gdy koniunktura była dobra. Skoro więc są rekordowo niskie, to może koniunktura jest słaba? Dlatego niewykluczone, że działania banków centralnych były w ostatnich latach przeciwskuteczne.

Czy to tłumaczy, dlaczego w wielu kluczowych gospodarkach, w tym USA, ożywienie po ostatnim kryzysie jest wyjątkowo wolne?

Na pewno jest to jeden z elementów wyjaśnienia rozczarowującego ożywienia w USA. Tych elementów jest więcej. Na przykład kilka lat temu pojawiało się wiele prognoz, z których wynikało, że w wyniku przechodzenia na emeryturę osób z powojennego boomu demograficznego amerykański rząd doświadczy znaczącego wzrostu deficytu budżetowego i będzie musiał podnieść podatki. To, według mnie, przełożyło się na niemrawy wzrost inwestycji w USA. Tymczasem to właśnie niski poziom inwestycji jest głównym powodem tego, że gospodarka USA rozwija się w tempie niższym od potencjalnego.

CV

Finn Kydland (ur. 1943 r.) jest norweskim ekonomistą. Aktualnie wykłada na Uniwersytecie Kalifornijskim oraz w Norweskiej Szkole Ekonomii, jest też badaczem oddziału Rezerwy Federalnej w Dallas. W 2004 r. wraz z Edwardem Prescottem został uhonorowany Nagrodą Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie ekonomii. Komitet noblowski docenił ich badania nad problemem spójności czasowej polityki ekonomicznej oraz sił rządzących cyklami koniunkturalnymi. Obaj uważani są za ojców tzw. teorii realnego cyklu koniunkturalnego. Do 2005 r., przez ponad ćwierć wieku, Kydland był związany z Uniwersytetem Carnegie Mellon w Pensylwanii.

Parkiet PLUS
Obligacje w 2025 r. Plusy i minusy możliwych obniżek stóp procentowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Zyski zamienione w straty. Co poszło nie tak
Parkiet PLUS
Powyborcze roszady na giełdach
Parkiet PLUS
Prezes Ireneusz Fąfara: To nie koniec radykalnych ruchów w Orlenie
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Unijne regulacje wymuszą istotne zmiany na rynku biopaliw
Parkiet PLUS
Czy bitcoin ma szansę na duże zwyżki w nadchodzących miesiącach?