Inwestowanie wiąże się z ryzykiem i możliwością utraty części bądź nawet całości kapitału. Te słowa niczym mantra pojawiają się we wszystkich materiałach związanych z inwestowaniem.
Wydaje się jednak, że nikt nie bierze ich na poważnie pod uwagę. Przecież każdy produkt bądź instrument finansowy kupuje się po to, żeby zarobić, a nie stracić. Taka jest idea, ale z praktyką różnie bywa. Pierwsze półrocze z pewnością jest nie lada szkołą dla wielu uczestników rynku. Spróbujmy prześledzić inwestycyjne mity, jakie dotychczas upadły.
Pierwszy i najbardziej oczywisty to przeświadczenie, że fundusze dłużne, czy ogólniej obligacje, są mniej więcej odpowiednikiem lokaty, tyle że przynoszącym większy zysk. To stwierdzenie nigdy nie było prawdziwe, ale wiele osób chciało w nie uwierzyć w minionej już dobie praktycznie zerowych stóp procentowych.
Drugim mitem jest przekonanie, że wartość złota wprost zależy od rejestrowanej inflacji. Od poziomu bieżącej inflacji co najwyżej zależeć mogą kupony obligacji o odpowiedniej konstrukcji, ale z pewnością nie wartość szlachetnego kruszcu. Owszem, w długim okresie złoto sprawdza się jako dobre zabezpieczenie przez utratą wartości pieniądza w czasie, ale w krótkim terminie może być różnie i to przy niemałej zmienności. Ta charakterystyka nie powinna jednak dysklasyfikować złota jako cennego składnika portfela. Kruszec ten od początku roku generuje straty w bazowej walucie, czyli dolarach, ale jak policzymy w złotych to obraz jest zgoła odmienny.
Trzecim mitem jest mitologizowanie i częste niezrozumienie poprawnej dywersyfikacji. Owszem, brak odpowiedniej dywersyfikacji to jeden z podstawowych błędów wielu inwestorów. Inną sprawą jest jej częste niepoprawne stosowanie bądź pokładanie w niej zbyt dużej wiary.