Od 34 lat patrzę na rynek z perspektywy inwestora detalicznego. Najpierw jako osoba inwestująca własne pieniądze, potem jako regulator i nadzorca (w czasach kiedy ochrona inwestorów była priorytetem), aż wreszcie jako reprezentant spółek giełdowych. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy starają się postawić emitentów w opozycji do inwestorów, ale zwyczajnie nie mają racji. Przecież emitent jest własnością inwestorów i co do zasady interesy obu stron muszą być zbieżne. I nie jest to tylko teoria, ale praktyka potwierdzona jednolitym spojrzeniem SEG i SII na większość problemów rynku.
Inwestorzy są oczywiście najważniejszą grupą uczestników rynku kapitałowego. To oni wykładają pieniądze, dzięki którym funkcjonują wszyscy pozostali. Robią to bezpośrednio, inwestując w konkretne spółki lub (częściej) za pośrednictwem wyspecjalizowanych instytucji finansowych. W obu przypadkach – jako nieprofesjonalnym uczestnikom rynku – należy im się szczególna ochrona. Problem jednak polega na tym, że wypracowanie właściwego poziomu ochrony jest zadaniem niezmiernie trudnym.
Posłużę się tutaj analogią do ochrony konsumentów. Od wielu lat mamy do czynienia z konsekwentnie zwiększanym zakresem tej ochrony, co – po przekroczeniu pewnego progu – staje się przeciwskuteczne. Przeanalizujmy np. poziom ostrzeżeń – to nie tylko ociera się o groteskę (np. „uwaga, kawa może być gorąca!”, tak jakby normalnie konsument powinien spodziewać się jej zimnej), ale też dramatycznie wyłącza jakiekolwiek myślenie i prowadzi do wniosku, że z produktem można zrobić wszystko, co nie jest zabronione. A z czasem nadmiar tych informacji powoduje, że konsumenci ich nie czytają. Bo przecież zdarza się, że taka instrukcja „antyobsługi” (czyli czego nie robić) jest dłuższa od instrukcji właściwej.
Co więcej, nadmierna ochrona utrudnia korzystanie z wielu sprzętów (różnego rodzaju blokady i zabezpieczenia) oraz możliwość samodzielnej naprawy (brak możliwości demontażu bez użycia specjalistycznego sprzętu). Taki sprzęt jest na pewno bezpieczniejszy, ale z perspektywy osoby, która nie ma w domu małych dzieci i wie, że przed rozkręceniem żelazka należy je odłączyć od prądu, te zabezpieczenia są dodatkowym kosztem. Nie tylko finansowym (związanym z koniecznością opracowania tych wszystkich zabezpieczeń czy zlecania napraw w serwisie), ale też funkcjonalnym, bo zapewnienie bezpieczeństwa jest priorytetem względem komfortu i wszechstronności użytkowania.
Niestety, podobne trendy dotarły także na rynek kapitałowy i inwestor coraz częściej postrzegany jest jak konsument. Priorytetem staje się bezpieczeństwo, a nie satysfakcja z zakupionego produktu finansowego, co ma określone konsekwencje. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że konsumentowi na rynku finansowym należy się szczególna ochrona z uwagi na specyfikę nabywanych produktów. Co do zasady o ich jakości możemy się przekonać dopiero po wielu latach, a niekiedy nawet nie przekonamy się do końca życia.