Wczoraj Fed dokonał ostatnich zakupów w ramach programu luzowania ilościowego, jaki został wdrożony w listopadzie ubiegłego roku. Opinie, co do skutków tego planu są podzielone. Pozostawmy tą dyskusję teoretykom. Dla nas liczy się to, że ten program miał znaczący wpływ na poziom notowań akcji w Stanach. Zresztą to był jedne z celów jego zdrożenia. Ceny akcji miały piąć się w górę. Skoro więc plan się zakończył, to wspinaczka jest dalej przesądzona? Optymiści powiedzą, że owszem Fed już nie będzie pompował nowych pieniędzy, ale przecież nie wycofuje się w rynku długu i nadal będzie dokonywał zakupów, by utrzymać aktualny poziom sumy bilansowej, a dopiero odpływ kapitały miałby znaczenie dla rynku akcji. Skoro tego odpływu nie będzie, a dane będą się poprawiać, że załamania na rynku akcji w najbliższym czasie raczej nie będzie.

Faktycznie, w najbliższym czasie może i nie będzie, ale skoro gospodarka amerykańska była w takim stanie, że należało się podtrzymywać kroplówką, a ostatnio miała ona okres osłabienia, to na jakie jej wyniki można będzie liczyć, gdy ta kroplówka będzie odstawiona? Wzrost gospodarczy ma szansę się utrzymać, ale czy będzie on w tempie zadowalającym? Czy poprawa wyników spółek będzie tak duża, by uzasadnić aktualne wyceny. No i wreszcie, czy będzie tak wyraźna by poradzić sobie z procesem odsysania pieniędzy w rynku, gdy Fed w końcu podejmie decyzję, że nie będzie kupował obligacji, a środki w wykupu będą zmniejszały sumę bilansową Fed? Jedno jest jasne. To musi się rozpocząć, gdyż Fed nie może w nieskończoność utrzymywać tak wysokiego poziom sumy bilansowej. Choćby z tego względu, że uniemożliwi to tym samym podjęcie podobnych działań w przyszłości. Czy ktoś sobie wyobraża, że w trakcie kolejnego kryzysu podjęte suma ta się podwoi?