Podczas polskiego długiego weekendu odbyły się dwie sesje na Wall Street. Pierwszą była sesja poniedziałkowa. Praktycznie nic się na niej nie działo. Notowania tego dnia były skrócone. Wczoraj, po dniu przerwy Amerykanie wrócili na rynki. Tym razem odbyła się pełna sesja, ale i tym razem obrót był daleki od normalnego. Indeksy w poniedziałek właściwie się nie ruszyły, ale wczoraj wykonały zauważalny spadek. Indeks przemysłowy Dow Jones zakończył dzień spadkiem 0,19 proc. Zmiana indeksu S&P500 wyniosła -0,48 proc., a indeksu Nasdaq o -0,75 proc. Spadki cen akcji tłumaczone są obawami o sytuację amerykańskiego budżetu. Wygląda na to, że klif fiskalny stanie się faktem, co wielu uczestników rynków ma już wkalkulowane. Nie będzie to więc aż takim zaskoczeniem. Problemy zaczną narastać, gdy czas będzie płynął, ale porozumienia w sprawie fiskalnego dostosowania nie będzie.

Na naszym rynku ostatnio pojawiły się siły, które miałyby sugerować, że faza wzrostów dobiega końca. Jak pisałem w „Weekendowej..." sądzę, że nawet jeśli pojawił się szczyt, to przypuszczalnie nie będzie on początkiem korekty, o której się mówi od dłuższego czasu. Na głębszy spadek chyba będzie trzeba poczekać. Sygnałem wskazującym na poważniejsze zamiary podaży, byłoby zejście cen kontraktów pod poziom 2530 pkt. Wydaje się, że jest mało prawdopodobne, by poziom ten był testowany już na dzisiejszej sesji. Mimo wszystko poziom zamknięcia ostatnich notowań znajduje się zbyt wysoko, by w ciągu jednej sesji wykonać ruch pod poziom wsparcia.