Jak oto bowiem słusznie zwrócił uwagę Tomasz Olbratowski na antenie radia RMF FM, podnosząc te akcyzy, pozwoli zarobić wszystkim rym, którzy zajmują się przemytem alkoholu i papierosów.
Jedną z funkcji polityki podatkowej jest stymulowanie określonych zachowań podatników. Wyższa danina dla fiskusa to zatem chęć skłonienia społeczeństwa do zmniejszenia konsumpcji alkoholu i ograniczenia palenia. Czyżby? Cel oczywiście byłby szczytny (przynajmniej w przypadku papierosów), ale podciąłby jednocześnie podatkową gałąź, na której siedzi państwo. Bo przecież niższe wpływy podatkowe to cios w budżet. Skoro można było założyć w nim wpływy z mandatów, to przychody z akcyzy są na pewno na pewnym, określonym (i to wysoko) poziomie. Czyli podnosimy akcyzę, zmniejszamy konsumpcję – i mamy niższe wpływy. O to chodziło? Chyba nie. Znając rozumowanie naszych włodarzy, celem było tych wpływów zwiększenie. Tyle że wiedza, która posiada niewątpliwie każdy mający jakieś o ekonomii pojęcie, iż wyższa cena (podatek) to niższe zakupy i mniejsze wpływy – lepiej sprzedawać tanio i dużo – jest dla rządowych specjalistów wyraźnie niedostępna.
Oprócz przemytników, na działaniach rządu zarobią także pokątni producenci i handlarze – można sobie wyobrazić jakość bimbru i fałszowanych wódek. Stracą – zdrowie – ci Polacy, którzy postanowią zaoszczędzić. Zwiększą się koszty leczenia. Panie ministrze, powodzenia w wymyślaniu następnych ciekawych posunięć!