Jak każdego dnia z tym tygodniu. Podczas dwóch poprzednich dni nie udało się tego porannego optymizmu podtrzymać. Także i tym razem poranny wzrost wyczerpał zapał kupujących. To niestety nie świadczy dobrze o obozie byków i sugeruje, że nad rynkiem wciąż wisi jakaś ciemna chmura niepewności. Indeks WIG20, a więc i kontrakty na niego, przebywają tuż nad lokalnymi dołkami, ale ten fakt nie działa pobudzająco. Nie widać śmiałych zakupów, a zamiast tego obserwujemy marazm i czajenie się. To sugeruje, że rosną szanse na to, że wspomniane dołki będą testowane i wynik tego testu nie musi być dla nich korzystny.
W trakcie sesji opublikowano dane o zmianie zamówień na amerykańskie dobra trwałego użytku. Bez udziału środków transportu zmiana wyniosła -0,4 proc., a więc dokładnie tyle, ile oczekiwano, co przy tych danych jest sytuacją rzadką. Wielkość zamówień podlega bowiem znaczącej zmienności. W związku z tym reakcji rynku nie było. Dane makro mogą mieć za to wpływ na wyceny na sesji czwartkowej. W planie jest bowiem pojawienie się oficjalnych danych o tempie wzrostu gospodarczego w USA w II kw. Wprawdzie to już kolejne podejście do tej zmiennej, ale bywały sytuacje, że i przy tej okazji odnotowywano niespodzianki.
Warto wspomnieć, że na sesji czwartkowej poziom indeksu zostanie sztucznie obniżony przez fakt odjęcia od notowań PKO i PZU kwoty dywidendy. Kontrakty mają to już zdyskontowane i będą dzięki temu „zachowywać się lepiej" niż indeks.