W poprzednich odcinkach naszego cyklu przyjrzeliśmy się dwóch konkurencyjnym „stylom" – inwestowaniu w wartość i we wzrost. Chociaż tej popularnej, zwłaszcza na Wall Street, klasyfikacji trudno odmówić pewnej użyteczności, to jest ona z natury sporym uproszczeniem giełdowej rzeczywistości. Część inwestorów próbuje nawet łączyć wybrane elementy obu konkurencyjnych filozofii selekcji spółek.
60 lat ewolucji
W tym miejscu na myśl przychodzi postać najsłynniejszego (i najbogatszego zarazem) inwestora giełdowego świata Warrena Buffetta. Postać tę warto przywołać ze względu na fakt, że jego podejście do inwestowania zdaje się zawierać w sobie wyraźne elementy zarówno „wartości", jak i „wzrostu".
Kluczowy w próbach zrozumienia filozofii Buffetta wydaje się kontekst historyczny. Słynny inwestor swoją karierę zaczynał pod okiem wspomnianego w jednym z poprzednich artykułów Benjamina Grahama, zwanego ojcem inwestowania w wartość. Buffett, najpierw w latach 50. ubiegłego wieku pracując w spółce Grahama, a potem już na własną rękę zarządzając pieniędzmi klientów, początkowo entuzjastycznie stosował techniki wypracowane przez swego mistrza. Inwestował w skrajnie nisko wyceniane spółki, które po latach porównał do „niedopałków papierosowych", z których zawsze można jeszcze wydobyć resztki dymu.
Gdyby Buffett cały czas trzymał się tego typu strategii, bez wątpienia można by go określać jako zwolennika klasycznego inwestowania w spółki wartościowe, czyli m.in. cechujące się niskimi wskaźnikami wyceny, takimi jak cena/wartość księgowa. Zresztą to właśnie Buffettowi, ze względu na jego sukcesy, w największym stopniu można przypisać rozreklamowanie idei inwestowania w wartość. Nieraz prezes Berkshire Hathaway podkreślał też wpływ, jaki wywarł na nim Benjamin Graham (jego dzieło „Inteligentny inwestor" nazwał najlepszą książką o inwestowaniu, jaka kiedykolwiek powstała).
Paradoks polega na tym, że chociaż często Buffett nadal nazywany jest zwolennikiem inwestowania w wartość, to wraz z upływem lat daleko odszedł on od klasycznych koncepcji Grahama. Spółki, w które inwestowało i inwestuje warte blisko260 mld USD Berkshire Hathaway (spółka ta stała się wehikułem finansowym Buffetta jeszcze w latach 60.), trudno byłoby zwykle zaklasyfikować jako jednoznacznie „wartościowe" w rozumieniu niskich wskaźników wyceny. Weźmy np. koncern spożywczy Heinz (kontrolujący m.in. obecną na naszym rynku markę „Pudliszki"), czyli najnowszy nabytek Berkshire. Tuż przed przejęciem Heinz był wyceniany na rynku z C/Z równym około 17 i C/WK przekraczającym 6,4. Z kolei „wielka czwórka" spółek publicznych w portfelu Berkshire (American Express, Coca-Cola, IBM, Wells Fargo) ma obecnie C/Z równy średnio 15, a C/WK bliski 6. To z pewnością nie są typowe „niedopałki".