Zwyżce cen ropy Brent, sięgającej od dołka z końca czerwca prawie jednej trzeciej, towarzyszy zaledwie symboliczny wzrost oczekiwań co do tempa wzrostu cen w gospodarce. Jak wskazują różnice w rentownościach amerykańskich obligacji indeksowanych do inflacji i konwencjonalnych, w horyzoncie dziesięciu lat sięgają one 2,3 proc. Równie długiego okresu utrzymywania się ujemnej korelacji między oboma wielkościami nie obserwowano od 2017 r., a to sugeruje, że traderzy z jakichś powodów nie wierzą, by droga ropa przełożyła się w dłuższym okresie na tendencje inflacyjne.
W rezultacie choć realne rentowności amerykańskich obligacji utrzymują się tuż poniżej niewidzianego od 2009 r. pułapu 2 proc., to zwyżki rentowności nominalnych (a więc i presja na przecenę obligacji) są bardzo umiarkowane. Wszystko to oczywiście dzięki zapoczątkowanej w pierwszych miesiącach rosyjskiej inwazji na Ukrainę (a więc kiedy nieco uspokoiła się sytuacja na rynkach surowców) tendencji spadkowej w oczekiwaniach inflacyjnych.
Rynek obligacji rządu USA stabilizują oczekiwania, że do końca cyklu Fed dokona jeszcze co najwyżej jednej 25-pkt obniżki stóp. Inwestorzy coraz bardziej zdecydowanie skłaniają się ku ocenie, że bank będzie wolał przeczekać przejściowy jego zdaniem wzrost cen ropy – przynajmniej dopóki oczekiwania inflacyjne będą się wydawać zakotwiczone.
Ważnym argumentem dla banku może być to, że wyższy koszt pieniądza przełożyłby się na nasilenie obaw o koszt obsługi emitowanych przez rząd obligacji. Jak zauważa Bloomberg Economics, jeden z używanych przez Fed modeli sugeruje, że wyższe ceny ropy nie tylko biją we wzrost gospodarczy, ale... w ostatecznym rozrachunku wręcz skutkują obniżeniem inflacji bazowej.
Zwyżki cen ropy mogą jednocześnie skutkować wejściem dotychczas wyjątkowo odpornych USA w recesję (według Bloomberga Economics pewne sygnały sugerują wręcz, że już się to mogło stać), a takiego scenariusza nie uwzględniają w cenach ani rynki akcji, ani obligacji. Tradycyjnie stanowiąca motor największej gospodarki świata konsumpcja utrzymywała dotąd dobrą formę, zapobiegając samodzielnie nadejściu dekoniunktury. Jednak wyższe ceny na stacjach paliw mogłyby to przekreślić, pozostawiając konsumentom w kieszeni mniej pieniędzy.
Już w sierpniu wzrost cen paliw na stacjach odpowiadał w USA za połowę całego odczytu inflacji. Teraz benzyna jest tak droga, jak o tej porze roku (a więc tuż po zakończeniu sezonu podróży wakacyjnych) ani razu od 11 lat (co prawda ceny wciąż są dużo niższe niż w szczycie ubiegłorocznego kryzysu energetycznego, który przypadł na wcześniejsze miesiące). Recesja – czy nawet miękkie lądowanie – pomogłaby obligacjom, wywierając presję na spadek realnych rentowności, a to dlatego, że w czasie dekoniunktury popyt na kapitał spada. Jednocześnie byłaby czynnikiem negatywnym dla rynku akcji, a zwłaszcza z branż wrażliwych na kondycję konsumenta.