O bitcoinie powiedziano i napisano już prawie wszystko. Wyszukiwarka Google podaje, że w ciągu ostatnich 12 miesięcy internauci wpisywali frazę „bitcoin" podobną ilość razy, co słowo „crisis", a w listopadzie i grudniu nawet zdecydowanie częściej. To niepodważalny dowód na to, że internetowa waluta przeżywa boom, który trudno porównać z czymś innym. W prasie czy telewizji zasypuje nas lawina informacji związanych z wirtualnym pieniądzem. Internet roi się od tytułów artykułów w stylu: „Krach – kurs bitcoina zanurkował o kilkadziesiąt procent". Ale takie newsy już nikogo nie dziwią. Następnego dnia sytuacja zazwyczaj odwraca się o 180 stopni i ci sami ludzie trąbią o ponownej zwyżce ceny wirtualnej waluty.
Z nieba do piekła
Dla jednych inwestorów bitcoin to współczesna wersja „tulipanomanii" i prosta droga do bankructwa. Trudno odmówić im racji. W końca osoba, która na początku grudnia kupiła jednego bitcoina i zapłaciła za niego aż 1241 USD, ma stratę a nie krótkoterminowy zysk. W krótkim czasie mogło jej przybyć na głowie siwych włosów, bo kilkanaście dni później cena spadła w okolice 500 USD, czyli o ponad połowę (teraz cena z pewnością jest już inna). Czy uzasadnione były więc opinie o krachu? Oczywiście tak. W końcu wiele osób straciło momentalnie ponad 50 proc. majątku.
Jednak z drugiej strony jak najbardziej słuszne były także entuzjastyczne głosy. Równie dobrze na początku 2013 r. ktoś inny mógł kupić bitcoina, płacąc za niego 15 USD, i pozbyć się go na górce, zyskując grubo ponad 8000 proc.
Właśnie na tym polega magia bitcoina – dla jednych jest to złoto XXI wieku, a dla innych mydlana bańka. Obie strony mają rację. Po prostu punkt widzenia zależy od punku siedzenia. Gracze, którzy handlują bitcoinami, mają świadomość podejmowanego ryzyka i godzą się na nie. Inwestowanie w wirtualną walutę, która nie podlega żadnemu nadzorowi, nie ma za sobą wsparcia żadnej rządowej instytucji, nie może być tak samo bezpieczne jak inwestowanie w 10-letnie obligacje skarbowe Niemiec, których rentowność wynosi około 1,8 proc. w skali roku.
Z pewnością w tym momencie zakup bitcoinów za „oszczędności życia" to decyzja porównywalna z grą w rosyjską ruletkę. Jednak ulokowanie stosunkowo niewielkiej kwoty, której stratę jesteśmy gotowi przełknąć, wydaje się być ciekawym pomysłem. Do odważnych świat należy. Wystarczy podać przykład młodego Waliczyka Jamesa Howells'a, który zainteresował się krypto walutą w 2010 r., czyli wtedy, gdy słyszało o niej wąskie grono zapaleńców. Howells zakupił wtedy 7,5 tys. bitcoinów, przy czym zapłacił za nie kilka dolarów. Zapisał je na dysku twardym swojego komputera i o nich ...zapomniał. Dopiero medialny szum w 2013 r. spowodował, że mężczyzna przypomniał sobie o wydarzeniu sprzed 3 lat. Okazało się, że jego majątek wzrósł do bagatela... 7,5 mln USD. Niestety Howells wyrzucił wcześniej dysk twardy na wysypisko śmieci i utracił cały kapitał. Został z niczym. Podobna historia przydarzyła się Norwegowi, który 4 lata temu kupił 5 tys. bitcoinów i wydał 27,5 USD. Na szczęście nie zgubił dysku i dzisiaj jest milionerem. Z pewnością takich przypadków było dużo więcej, ale nie wyciekły do mediów.