Astronomiczne zyski z inwestycji na giełdach w Szanghaju i Shenzhen – przekraczające w obu przypadkach 120 proc. w perspektywie ostatnich 12 miesięcy – mogą rozpalać wyobraźnię.
Tylko dla Chińczyków
I na wyobrażeniach się kończy. Nawet jeżeli inwestor z Polski kupił jednostki jednego z dostępnych u nas zagranicznych funduszy akcji chińskich (na wykresie przedstawiliśmy te dla detalistów) w odpowiednim momencie, teraz zapewne przeciera oczy ze zdumienia.
Stopy zwrotu tego typu portfeli są – w najlepszym wypadku – o 40 pkt proc. niższe od zysków z akcji chińskich, o których piszą gazety. W najgorszym klienci zagranicznych firm zarządzających funduszami mogą się poczuć oskubani ze 100 pkt proc. zysku.
O co chodzi? – Inwestorzy zagraniczni do niedawna mieli bardzo ograniczony dostęp do giełd w Szanghaju i Shenzhen. Dotyczyło to również dużych funduszy inwestycyjnych – tłumaczy Radosław Piotrowski, zarządzający funduszami Union Investment TFI. – W związku z tym większość funduszy akcji chińskich inwestowała w spółki z Państwa Środka notowane na giełdzie w Hongkongu, gdzie zwyżki ostatnio były zdecydowanie skromniejsze, rzędu 40 proc. w ciągu ostatnich 12 miesięcy – wyjaśnia Piotrowski. – Ostatnio dostęp do chińskich akcji notowanych na giełdzie w Szanghaju się zwiększył (w planach jest także otwarcie na inwestorów zagranicznych drugiej ze wspomnianych giełd – w Shenzhen). Problem w tym, że portfele wzorcowe tych funduszy zostały ustalone w czasach, kiedy jedynymi chińskimi walorami dostępnymi dla inwestorów spoza Państwa Środka były akcje typu H notowane na giełdzie w byłej brytyjskiej kolonii, więc portfele funduszy są wypełnione właśnie tego typu walorami. Oczywiście powstaje pytanie, czy nie można portfela przemodelować, ale po ponad 100-proc. rajdzie akcje z Szanghaju i Shenzhen nie wyglądają zbyt atrakcyjnie – kwituje.
Kłopotliwe benchmarki
Prawda jest taka, że nawet gdyby do tego przemodelowania doszło, stopy zwrotu funduszy akcji chińskich mogłyby pozostać rozczarowujące.