Jak podał w piątek Narodowy Bank Polski, wąsko rozumiana podaż pieniądza, czyli tzw. agregat M1, który obejmuje gotówkę w obiegu oraz depozyty bieżące w bankach, zmalał w czerwcu o 0,5 proc., po zwyżce o 2,7 proc. w maju. Takie zjawisko to w Polsce rzadkość. W ostatnim ćwierćwieczu M1 malał okresowo w latach 2000-2001, a następnie w marcu 2012 r. W obu przypadkach był to zwiastun stagnacji w polskiej gospodarce.
Teraz sytuacja jest o tyle bardziej niepokojąca, że w ujęciu realnym, czyli po uwzględnieniu inflacji, podaż pieniądza maleje o wiele szybciej. W czerwcu realna wartość M1 zmalała aż o 16 proc., podczas gdy w 2012 r. maksymalnie o 4,9 proc. rok do roku. Spadek realnej podaży pieniądza oznacza, że krążący w gospodarce pieniądz wystarcza na zakup coraz mniejszej ilości towarów i usług. To zaś powinno tłumić popyt w gospodarce.
Spadek podaży pieniądza w wąskim sensie ma dwie bezpośrednie przyczyny. Po pierwsze, ubywa gotówki w obiegu. W czerwcu jej wartość była wprawdzie wciąż o 10,7 proc. większa niż rok wcześniej, ale to wyłącznie efekt skokowego wzrostu wypłat gotówki po wybuchu wojny w Ukrainie. W stosunku do poprzedniego miesiąca wartość gotówki w obiegu zmalała o 6 mld zł, podobnie zresztą jak w maju.
Drugim źródłem spadku podaży pieniądza jest przesuwanie przez klientów banków środków z rachunków bieżących na rachunki terminowe, które nie są zaliczane do agregatu M1. Tak można rozumieć to, że podaż pieniądza w szerokim sensie, obejmująca też lokaty terminowe o zapadalności do dwóch lat, wzrosła w czerwcu o 6,5 proc. rok do roku, po zwyżce o 7,6 proc. w maju. Ankietowani przez „Parkiet” ekonomiści spodziewali się powtórki wyniki majowego.