Z jednej strony jeszcze niedawno słyszeliśmy zapewnienia, że kondycja budżetu jest znakomita, deficyt rekordowo niski, a zadłużenie spada. W związku z tym państwo stać na nowe programy, nawet te w ramach „piątki Kaczyńskiego" o wartości ponad 40 mld zł rocznie. I to wszystko przy zrównoważonym budżecie w 2020 r.
Za to dziś rząd i posłowie PiS szukają gorączkowo pieniędzy, sięgając choćby po karkołomne sztuczki budżetowe (np. pożyczanie z Funduszu Rezerwy Demograficznej na sfinansowanie 13. emerytur) czy gwałtownie podnosząc akcyzę na alkohol i papierosy.
Rodzi się więc pytanie, w jakiej tak naprawdę kondycji są finanse publiczne. Może wcale nie w tak znakomitej, jak sugeruje PiS, i wcale nie stać nas na „piątkę Kaczyńskiego"?
– Myślę, że sprawa jest nieco bardziej skomplikowana – komentuje Marcin Mrowiec, główny ekonomista Pekao. – Jeśli chodzi o budżet w 2018 czy nawet 2019 r., to sytuacja rzeczywiście była i jest pod kontrolą – mówi. Nawet po tym, jak w tym roku wypłacona została po raz pierwszy 13. emerytura (ok. 8,7 mld zł kosztów), a od lipca dodatki 500+ przysługują na wszystkie dzieci (dodatkowy koszt 10 mld zł), i tak kasa państwa zamknie się stosunkowo niskim deficytem (po październiku wnosił on 3,3 mld zł).
– Inna sprawa, czy istnieje przestrzeń fiskalna do zwiększania wydatków w kolejnych latach – dodaje Mrowiec. Przestrzeń wyznacza tzw. stabilizująca reguła wydatkowa, a zdaniem Mrowca nie jest ona zbyt duża. Ministerstwo Finansów wyliczyło ją na ok. 54 mld zł, ale jak zwracają uwagę ekonomiści, to kwota trochę „napompowana". Uwzględnia dodatkowe dochody ze zniesienia limitu składek ZUS (ok. 5,1 mld zł, choć dziś już wiemy, że to rozwiązanie nie wejdzie w życie) oraz z poprawy ściągalności podatków i składek (na ok. 10 mld zł), co jednak może być problematyczne przy spowalniającej gospodarce. Poza tym nie uwzględnia wypłaty 13. emerytury w 2020 r.