NBP ryzykuje, że wypadnie z drogi

Gościem Grzegorza Siemionczyka w środowym wydaniu „Prosto z parkietu” był dr Jarosław Janecki, ekonomista z SGH, członek Towarzystwa Ekonomistów Polskich.

Publikacja: 26.02.2020 16:56

NBP ryzykuje, że wypadnie z drogi

Foto: parkiet.com

Według Badania Aktywności  Ekonomicznej Ludności w IV kwartale 2019 r. stopa bezrobocia zmalała w Polsce do 2,9 proc., z 3,8 proc. rok wcześniej i 3,1 proc. kwartał wcześniej. Tak niska we współczesnej historii Polski jeszcze nie była. Dla pracowników to świetna wiadomość, ale z punktu widzenia firm oznacza, że praktycznie nie mają już możliwości zwiększania zatrudnienia.

Warto zastanowić się, co stało za tym spadkiem stopy bezrobocia w ub.r. Moim zdaniem nie doceniamy tego, jaką rolę odgrywało powstawanie nowych firm. Część relatywnie dużych istniejących firm, zamiast zwiększać zatrudnienie, korzystało natomiast z outsourcingu. To sprawia, że zapotrzebowanie na pracowników rośnie wolniej.

Ale firmy outsourcingowe też potrzebują pracowników.

Tak, ale nie tylu, ile potrzebowałaby korzystająca z tych usług firma, gdyby to samo mieli robić jej pracownicy. Na przykład usługi kadrowo- -płacowe, gdy się je świadczy na odpowiednią skalę, można w sporym stopniu zautomatyzować. Trzeba też pamiętać, że sektory różnią się w swoim zapotrzebowaniu na pracowników. O ile np. w przemyśle czy budownictwie firmy borykają się z niedoborem rąk do pracy, o tyle np. w sektorze bankowym pracowników ubywa. W handlu z kolei zmieniają się strategie biznesowe. Szybko ubywa małych sklepów, a duże – proporcjonalnie do sprzedaży – potrzebują mniej pracowników.

Czy to oznacza, że nawet jeśli pula potencjalnych pracowników jest już w Polsce na wyczerpaniu, to nie należy z tego tytułu oczekiwać przyspieszenia wzrostu płac, bo popyt na pracowników też słabnie?

Tak. Oprócz tych strukturalnych zmian, mamy też do czynienia ze spowolnieniem gospodarczym, które ograniczy potrzeby zatrudniania nowych pracowników. Wzrost płac dodatkowo tłumiło będzie wdrażanie PPK. Dla pracodawców to będą dodatkowe koszty, które będą ich powstrzymywały od oferowania podwyżek. Chociaż ten scenariusz pokrzyżować może inflacja. W środowisku rosnących cen może nasilać się presja płac, a w dużych firmach, w których działają związki zawodowe, mogą pojawiać się konflikty na tle płac.

Jeśli wzrost płac nie będzie przyspieszał, to czy można oczekiwać, że przyspieszała nie będzie też inflacja?

Byłbym bardzo ostrożny w stawianiu takiej tezy. W ostatnich latach mieliśmy do czynienia z wyraźnym przyspieszeniem wzrostu płac do około 7 proc., tymczasem długo nie było widać presji inflacji z tego tytułu. Koszty pracy rosły, ale ich udział w końcowej cenie produktów i usług nie zawsze jest duży. Skoro rosnąca dynamika płac do pewnego momentu nie działała silnie na procesy inflacyjne, to podobnego opóźnienia można oczekiwać w przypadku spadku tej dynamiki. Mam wrażenie, że procesy inflacyjne zależą dziś od innych czynników niż płace, choć one oczywiście też trochę dodają.

Od jakich? To pytanie jest kluczowe dla oceny, jak na przyspieszającą inflację powinna reagować Rada Polityki Pieniężnej...

Chodzi m.in. o szoki podażowe, które stoją za wzrostem cen żywności. Do tego dochodzą wzrosty cen regulowanych, np. energii. Ale widzimy też wyraźny wzrost inflacji bazowej (nieobejmującej cen energii i żywności – red.), co powinno niepokoić RPP. Już w grudniu inflacja bazowa była najwyżej od dziewięciu lat i prawdopodobnie będzie dalej rosła, a wraz z nią inflacja ogółem.

Nawet skrajnie wysokie prognozy, np. autorstwa PKO BP, sugerują, że średnio w 2020 r. inflacja w Polsce będzie wynosiła 3,8 proc., co oznacza, że w dalszej części roku będzie malała z ponad 4 proc. w I kwartale.

Nawet jeśli tak będzie, to nie zanosi się na systematyczny spadek inflacji. Ona będzie raz malała, a raz rosła. Ratuje nas obecnie spadek cen ropy naftowej. Ale z drugiej strony, w sytuacji gdy mamy do czynienia z dużą niepewnością na globalnych rynkach, osłabiać się może złoty. A to będzie powodowało wzrost cen importu. Nie do końca przekonuje mnie też argument, że spowolnienie gospodarcze stłumi inflację. Większość prognoz sugeruje, że ono będzie łagodne, a wzrost PKB będzie w 2020 r. wyższy niż w IV kwartale 2019 r. (3,1 proc. rok do roku – red.). Moim zdaniem te prognozy są zbyt optymistyczne, powinniśmy być zadowoleni, jeśli wzrost sięgnie 3 proc., ale nawet to może nie wystarczyć, żeby zahamować procesy cenowe.

Dlaczego?

Bo dzisiaj, gdy inflacja jest powyżej celu NBP, zaczynają narastać oczekiwania inflacyjne konsumentów i przedsiębiorstw. To z kolei może zwiększyć skłonność firm do podwyższenia cen, a także prowadzić do spirali cenowo-płacowej, szczególnie na rynkach usług.

Ale skoro popyt na pracowników rośnie coraz wolniej, to ich siła przetargowa maleje. Może w tej sytuacji ich żądania płacowe nie będą się wcale zwiększały?

Moim zdaniem żądania płacowe mogą się pojawić, szczególnie w dużych firmach.

Czy RPP w takich warunkach powinna podnieść stopy procentowe?

Są dwie szkoły. Wyobraźmy sobie dwóch kierowców na krętej drodze. Jeden jedzie tak, że hamuje przed zakrętami, potem przyspiesza. Drugi ma stałą prędkość. Ten drugi może dojechać do celu szybciej, ale naraża się na ryzyko, że wypadnie z drogi. Jeśli bank centralny nie wierzy w to, że oczekiwania inflacyjne przełożą się na dodatkową presję na wzrost cen i nie sądzi, że inflacja utrzyma się na podwyższonym poziomie, to może zaryzykować jazdę ze stałą prędkością. Moim zdaniem jednak, nawet gdyby RPP chciała utrzymywać stopy procentowe bez zmian, powinna zmienić sposób komunikacji z uczestnikami życia gospodarczego. Nie może mówić, że nic się nie dzieje, tylko wytłumaczyć, jakie widzi zagrożenia dla swojego scenariusza inflacyjnego i dlaczego ich się mocno nie obawia.

Czyli stóp nie trzeba podwyższać, ale RPP nie powinna bagatelizować podwyższonej inflacji?

Jeśli prognozy Departamentu Analiz Ekonomicznych NBP będą pokazywały, że inflacja będzie spadała w horyzoncie oddziaływania polityki pieniężnej, to podwyżki mogą nie być konieczne. Ale ja się obawiam, że inflacja może się wymknąć spod kontroli. Warto też zwrócić uwagę na to, że gdy poprzednio inflacja bazowa była na obecnym poziomie, to stopa referencyjna NBP wynosiła 4,5 proc., a nie 1,5 proc., jak dzisiaj. Jeśli w ocenie NBP to nie ma znaczenia, to można z tego wyciągnąć wniosek, że stopy procentowe jako instrument polityki pieniężnej zaczynają mało znaczyć.

Jakie mogą być konsekwencje mocno ujemnej realnej stopy procentowej?

Mam wrażenie, że zapominamy o oszczędzających, w tym wszystkich odkładających na emeryturę. Ujemne realne stopy procentowe skłaniają też do poszukiwania alternatywnych koncepcji inwestowania, które niekoniecznie w długim okresie będą przynosiły oczekiwane wyniki.

Gospodarka krajowa
NBP w październiku zakupił 7,5 ton złota
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka krajowa
Inflacja w listopadzie jednak wyższa. GUS zrewidował dane
Gospodarka krajowa
Stabilny konsument, wiara w inwestycje i nadzieje na spokój w otoczeniu
Gospodarka krajowa
S&P widzi ryzyka geopolityczne, obniżył prognozę wzrostu PKB Polski
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka krajowa
Czego boją się polscy ekonomiści? „Czasu już nie ma”
Gospodarka krajowa
Ludwik Kotecki, członek RPP: Nie wiem, co siedzi w głowie prezesa Glapińskiego