To była nie tylko zaskakująca, ale wręcz odpychająca scena. Gdy zgodnie ze starannie skoordynowanym planem w piątek rano miejscowego czasu Władimir Putin wylądował w amerykańskiej bazie Elmendorf-Richardson na Alasce, był witany brawami przez Donalda Trumpa, który ledwie chwilę wcześniej sam stanął na ziemi. W ten sposób odpowiedzialny za setki tysięcy ofiar zbrodniarz wojenny ścigany przez Międzynarodowy Trybunał Karny był przyjmowany przez najważniejszego polityka świata z niespotykanymi honorami.
Czytaj więcej
Prezydent USA Donald Trump powiedział, że po prawie trzygodzinnym szczycie na Alasce nie doszło do porozumienia z Władimirem Putinem w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie, choć określił spotkanie jako „bardzo konstruktywne”. Nie przedstawiono żadnych konkretnych ustaleń, a Trump o szczegółach rozmowy ma teraz poinformować prezydenta Wołodymyra Zełenskiego i członków NATO.
Od tego scenariusza Trump nie odszedł przez całe, trwające około trzy godziny, spotkanie. Co prawda w chwili, gdy obaj przywódcy szli po płycie lotniska przeleciał nad nimi z wielkim hukiem bombowiec B2: najpotężniejsza broń tego typu, jaką ma Ameryka. To można było uznać za pokaz siły Stanów Zjednoczonych. Ale Putina, który od ćwierć wieku rządzi Rosją żelazną ręką, nie zbiło to z pantałyku. Jak później sam ujawnił, żartował wtedy z Trumpem, że oto spotykają się „dobrzy sąsiedzi, bo przecież przez Cieśninę Beringa oba kraje dzieli ledwie cztery kilometry”.
Kontrast nie mógł być większy między upokorzeniem Zełenskiego przez Trumpa w lutym i kadzeniem Putinowi pół roku później
Posuwając się do niezwykłego gestu, amerykański przywódca zaprosił Putina do swojego samochodu, „Bestii”. A już po zakończeniu rozmów, w trakcie krótkich deklaracji bez możliwości zadawania pytań, nie tylko odszedł od protokolarnej praktyki oddając Putinowi pierwszemu głos, ale dwukrotnie zwrócił się do niego po imieniu. Jak do starego, dobrego znajomego. I nie odrzucił zaskakującego zaproszenia Rosjanina do spotkania w Moskwie.
Kontrast nie mógł być większy z upokarzającym przyjęciem Wołodymyra Zełenskiego w Białym Domu w lutym, kiedy Trump zarzucił ukraińskiemu prezydentowi, że „igra z trzecią wojną światową” i „nie ma kart” w rozgrywce z Kremlem. Tym bardziej, że jeszcze przed przylotem Trump zadzwonił do najbliższego sojusznika Moskwy Aleksandra Łukaszenki, nazywając go „powszechnie szanowanym prezydentem” i zapowiadając, że się z nim spotka.