Przez lata franki obciążały przede wszystkim bilanse banków, ale od ubiegłego roku branża ponosi ich realny koszt w rachunku wyników w postaci rosnących rezerw. Tylko przez trzy kwartały tego roku w giełdowych bankach rezerwy na ten cel urosły o 1,5 mld zł do 3,2 mld zł na koniec września. To skutek rosnącej liczby pozwów i wartości przedmiotu sporu w tym czasie – odpowiednio o 12,6 tys. do 24,4 tys. oraz o 2,8 mld zł do 5 mld zł.
Miliardowe koszty sektora
W najnowszym raporcie analitycy BM mBanku uaktualnili swoje założenia co do strat generowanych przez pozwy w sprawie kredytów frankowych. Teraz oczekują aż 46 mld zł strat dla sektora, z czego 30 mld zł dla analizowanych przez siebie banków. Szacują, że kapitały kredytodawców, których analizują, są teraz o około 56 mld zł wyższe niż wymagane przez KNF minimum (kwota ta rosła ostatnio ze względu na wstrzymanie dywidend). „Chociaż wypłata ich stoi pod znakiem zapytania w 2021 r., to uważamy, że stanowią idealny bufor dla ryzyka prawnego związanego z hipotekami frankowymi. Obecnie szacujemy, że łączny odpis z tego tytułu dla analizowanych przez nas banków wyniesie około 30 mld zł, co przy jednorazowym ich ujęciu nadal pozostawia banki w bezpiecznej pozycji kapitałowej (z wyjątkiem Millennium)" – czytamy w raporcie.
– Moje prognozy kosztów spraw frankowych nie zmieniły się od roku. Zakładam, że do sądów pójdzie 70 proc. klientów i 70 proc. z nich wygra, więc przyjmuję połowę maksymalnych kosztów – około 44 mld zł. Wtedy zakładałem pół na pół unieważnień i przewalutowań, dzisiaj więcej jest unieważnień, co oznaczałaby trochę wyższe koszty, niż te przyjęte uprzednio. Wiele wskazuje na to, że dzisiaj odsetek spraw wygrywanych przez klientów jest wyższy, niż zakładałem, ale z drugiej strony do 70 proc. klientów, którzy poszliby do sądu, jeszcze daleka droga – mówi Andrzej Powierża, analityk DM Citi Handlowego.
Powierża zaznacza, że koszt banków z powodu frankowych spraw trudno precyzyjnie oszacować, bo wciąż jesteśmy przed wieloma rozstrzygającymi zdarzeniami. Poza tym mówimy o przyszłych setkach tysięcy spraw na podstawie relatywnie niewielu prawomocnych wyroków, jakie do tej pory zapadły. – Głównie oczekuję wyroku Sądu Najwyższego, który decyduje o wykładni polskich przepisów. TSUE interpretuje prawo unijne i mówi o zgodności prawa krajowego z unijnymi przepisami. Nie spodziewam się jednej uchwały Sądu Najwyższego, która w pełni rozwiązałaby problem, myślę, że raczej będzie to kilka kolejnych uchwał wpływających na orzecznictwo. Zmniejszenie przez Sąd Najwyższy niejasności w orzecznictwie ułatwiłoby szacowanie podstawowych parametrów wpływających na koszty banków – dodaje Powierża.