O ile trudno polemizować z faktem, że bankowcy sporo zarobili na prowizjach od udzielenia kredytów frankowych (duży udział w tym procesie mieli również pośrednicy kredytowi), o tyle już twierdzenie frankowiczów, jakoby banki zarabiały krocie na tych kredytach i wzroście ich wartości po umocnieniu franka jest nieprawdą. Banki muszą finansować kredyty i nie mogą mieć otwartej pozycji walutowej, więc sam wzrost kursu franka nie powoduje, że mają większe zyski. Przeciwnie – zwykle wyższy frankowy kredyt w złotych przekłada się na gorszą spłacalność i wyższe koszty ryzyka (teraz powoduje też wyższe koszty ryzyka prawnego, bo większy kurs CHF/PLN mobilizuje większą liczbę klientów do składania pozwów). Dodatkowo wyższy kurs i większa wartość bilansowa frankowych kredytów wyrażona w złotych oznacza większe wymogi kapitałowe, a więc niższy zwrot z kapitałów oraz mniejszą zdolność banku do wypłaty dywidendy. Zwykle portfele frankowe mają niską rentowność odsetkową, a dodatkowo obciążone są teraz podatkiem bankowym, co w połączeniu z wysokimi wymogami kapitałowymi powoduje kiepskie ROE na tym portfelu.
Smutny paradoks jest taki, że pracownicy banków wzięli spore – jak na kieszenie osoby fizycznej, a nie banku – prowizje od sprzedaży tych nieszczęsnych kredytów. Zostały one na lata w bilansach banków, ciążą na rentowności i generują spore ryzyko. Pracownicy i zarządy banków, odpowiedzialni za frankową akcję kredytową, nie ponieśli żadnej odpowiedzialności, nie zwrócili zgarniętych bonusów, a ich klienci i pracodawcy mają teraz spory ból głowy. Choć z drugiej strony trzeba pamiętać, że w tamtych czasach kwestionowane teraz klauzule przeliczeniowe nie były niedozwolone.
Zdaniem Cezarego Stypułkowskiego, prezesa mBanku, w pytaniach frankowych skierowanych do Sądu Najwyższego brakuje kluczowego jego zdaniem, dotyczącego tego, czy stosowane przez banki sposoby wyliczania kursu wymiany waluty są rzeczywiście niedozwolone. Prezes NBP Adam Glapiński ocenia, że tabele kursowe banków są czymś oczywistym i stosowane są powszechnie do różnych transakcji, wynika to z prawa bankowego.
Załóżmy jednak, że klauzule te są niedozwolone. Inne pytanie brzmi, czy ich obecność w umowach powinna być podstawą do unieważniania lub odfrankowiania umów. Polskie sądy twierdzą, że tak. Można się z ich wyrokami nie zgadzać, ale trzeba akceptować. Może i prawu staje się zadość, ale czy to sprawiedliwie – niekoniecznie. W takim duchu można interpretować słowa Jacka Jastrzębskiego, przewodniczącego KNF, z grudnia 2020 r. (padły przy okazji przedstawiania programu ugód według pomysłu KNF). Jastrzębski stwierdził, że „być może uprawniona jest teza, że abuzywność klauzul zawartych w umowach hipotek walutowych bywa wykorzystywana instrumentalnie w dążeniu do uniknięcia skutków umowy, które stały się dotkliwe dla klientów głównie w związku ze zmianami na rynku walutowym raczej niż wskutek cech abuzywności". Stypułkowski od dawna ocenia, że stwierdzenie obecności klauzul niedozwolonych jest słabym argumentem za unieważnieniem umów. Z kolei frankowicze argumentują, że unijna dyrektywa chroniąca konsumentów (93/13) ma też cel odstraszający przedsiębiorców od stosowania klauzul niedozwolonych, więc banki powinny ponieść finansowe konsekwencje utrzymywania w umowach zapisów uznawanych teraz za niedozwolone.
Frankowe banki po latach powinny stwierdzić: „nie było warto". Zmaterializowały lub materializują się niemal wszystkie ryzyka, przed którymi ostrzegali sami bankowcy. Koszty mogą być ogromne i zamiast skupiać się na biznesie, rozwoju technologii i współpracy z klientami, branża zajmuje się problemem sprzed 15 lat. Zyski zaś – poza pozyskaniem klientów – okazały się relatywnie niewielkie. Inna sprawa to prywatne korzyści, które bankowcy osiągnęli dzięki masowemu udzielaniu tych kredytów.
Lata walki o sprzedaż walutowych hipotek
Pierwsze hipoteki frankowe w Polsce udzielane były w 2000 r., w kolejnych latach skala ich sprzedaży była już istotna i w grudniu 2005 r. Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich, zwrócił się do Wojciecha Kwaśniaka, szefa Komisji Nadzoru Bankowego, apelując o wprowadzenie zakazu udzielania kredytów w obcych walutach (powołał się na stanowiska największych banków w Polsce). W lutym 2006 r. nadzór odpowiedział, że nie jest możliwe wprowadzenie całkowitego zakazu, wskazując ograniczenia prawne i brak odpowiedniego upoważnienia KNB. Pod koniec marca 2006 r. urząd wprowadził rekomendację S, która utrudniała klientom zaciąganie hipotek walutowych. Zgodnie z nią w pierwszej kolejności klientowi przedstawiana miała być oferta złotowego kredytu, walutowy mógł być udzielony jedynie po podpisaniu oświadczenia przez klienta o świadomości ryzyka, banki dla liczenia zdolności kredytowej powinny przyjmować oprocentowanie takie jak w kredytach złotowych i uwzględnić wzrost kursu franka o 20 proc. To spotkało się z krytyką ze strony prezesa UOKiK Cezarego Banasińskiego, który w sierpniu 2006 r. ocenił, że wprowadzenie ograniczeń w udzielaniu kredytów walutowych to zbyt daleko idące rozwiązanie, a ostateczna decyzja powinna zależeć od konsumenta (dopiero pięć lat później UOKiK uznał klauzule walutowe za niedozwolone). W lipcu 2006 r. PiS krytykuje rekomendację S, twierdząc, że jej głównym skutkiem będzie „zmniejszenie możliwości nabywania przez obywateli własnych mieszkań". PiS oceniało, że „wprowadzanie sztucznych ograniczeń tamujących naturalny rozwój rynku kredytów nie służy polskiej gospodarce i obywatelom. Po wejściu w życie tych zmian nastąpi dalsza monopolizacja rynku usług bankowych, a konsekwencje odbiją się na kieszeni klienta". W grudniu 2008 r. KNF uchwaliła rekomendację S II nakładającą na banki obowiązek informowania klientów o spreadzie walutowym, udostępniania im danych o historycznych kursach. Od sierpnia 2011 r. klienci mogą spłacać kredyt bezpośrednio w walucie i bez spreadów. W czerwcu 2013 r. KNF wprowadziła nakaz udzielania klientom detalicznym hipotek wyłącznie w walucie, w której zarabiają. MR