Banki uległy pokusie kredytów frankowych

Mimo że zdawały sobie sprawę z ryzyka, udzielały na masową skalę hipotek, które teraz kosztować je będą miliardy złotych.

Aktualizacja: 29.03.2021 07:10 Publikacja: 29.03.2021 06:41

Banki uległy pokusie kredytów frankowych

Foto: Bloomberg

Problem frankowych kredytów w Polsce nabrzmiewał od lat i nigdy nie był tak duży jak teraz. Przyczyniła się do tego pandemia, która spowodowała wzrost kursu CHF/PLN i wyrażonej w złotych wartości tych problematycznych hipotek. Kurs ten utrzymuje się od ponad roku powyżej 4,1 zł i nigdy wcześniej nie był tak długo na tak wysokim poziomie. Oczywiście problemy z rosnącym kursem pojawiły się dużo wcześniej, bo już w czasie kryzysu finansowego z 2009 r., gdy podskoczył najpierw w okolice 3 zł , a potem systematycznie rósł. Głośne uwolnienie kursu franka przez Szwajcarski Bank Narodowy na początku 2015 r. podbiło kurs z około 3,5 do 3,9 zł.

Górę wzięła chęć zysku

Średni kurs udzielenia frankowych hipotek, których szczyt sprzedaży przypadł w Polsce na lata 2006–2008, to około 2,55 zł i od tego poziomu szwajcarska waluta umocniła się o około 60 proc. W wielu przypadkach (głównie chodzi o rok 2008, kiedy sprzedano 180 tys. hipotek o wartości 43 mld zł), gdy za franka płacono tylko 2–2,2 zł, kurs urósł o 100 proc. Przełożyło się to na wzrost wartości kredytów w złotych, więc w pełni zrozumiałe jest niezadowolenie frankowiczów. Niektórzy mimo kilku lat spłacania mają większy kredyt w złotych niż w momencie zaciągnięcia. Nie dziwi też ich działanie ukierunkowane na obronę własnego interesu.

Działanie to objawia się w rosnącej fali pozwów sądowych, na koniec 2020 r. przeciw bankom toczyło się 37,5 tys. indywidualnych spraw, co stanowi 8,8 proc. czynnych kredytów tego typu. Do tego należy dodać pozwy zbiorowe, które angażują łącznie około 6,2 tys. osób. Problem frankowy mogą rozwiązać ugody, a jeśli klienci lub banki nie zdecydują się na nie, rozwiążą go sądy. Najprawdopodobniej w każdym z tych scenariuszy koszt dla sektora może sięgnąć co najmniej kilkadziesiąt miliardów złotych. Ironią historii, że w czasie frankowej hossy bankowcy mieli świadomość ryzyka wynikającego z masowego udzielania tych kredytów osobom zarabiającym w złotych.

GG Parkiet

Wskazują na to dokumenty wymieniane między bankami, Związkiem Banków Polskich, politykami i urzędami oraz regulatorami rynku. Sam ZBP (kalendarium wydarzeń w ramce obok) w 2005 r. zainicjował działania mające uregulować i ukrócić sprzedaż frankowych hipotek. Zaproponował cztery rozwiązania. Pierwszym było wprowadzenie jednolitego standardu informacyjnego przy udzielaniu kredytów walutowych, drugie to wprowadzenie ujednoliconych, zaostrzonych parametrów produktowych lub zasad oceny zdolności przy udzielaniu kredytów walutowych, trzecie to wprowadzenie limitów na finansowanie w walutach wymiennych. Czwarte rozwiązanie zakładało wprowadzenie zakazu udzielania wszelkich kredytów walutowych.

W liście z listopada 2005 r. Michał Gajewski, ówczesny członek zarządu BZ WBK (dzisiaj to Santander Bank Polska, którego Gajewski jest prezesem), pisał, że udzielając kredytów walutowych, bank naraża się na: ryzyko kredytowe, ryzyko reputacji, ryzyko misselingu i negatywnego wpływu na duże grupy społeczne. „Biorąc pod uwagę powyższe argumenty, bank opowiada się za całkowitym zakazem udzielania kredytu w walucie innej niż waluta dochodu klienta" – napisał Gajewski. Podobne stanowisko zajęły m.in. PKO BP i BRE Bank (obecnie mBank). Większość kredytodawców opowiedziała się za takim podejściem.

Skąd więc Polacy mają teraz 430 tys. czynnych umów o hipoteki frankowe, wartych obecnie 94 mld zł (łącznie udzielono około 700 tys. tych kredytów)? Oczywiste jest, że chciały ich obie strony, banki i klienci. Stopy procentowe w Polsce były wtedy znacznie wyższe niż w Szwajcarii (w 2005 r. LIBOR wynosił 0,8 proc., a WIBOR aż 5–6 proc.), kredyt frankowy więc był tańszy (dawał też większą zdolność kredytową). Klienci mogli liczyć, że niebawem po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej (maj 2004 r.) dołączymy także do strefy euro i zniknie ryzyko walutowe. W Polsce nie było na tyle kapitału w porównaniu z niedoborem mieszkań, których ceny w dodatku rosły dużo szybciej niż wynagrodzenia, aby sfinansować w odpowiednim stopniu kredyty. Banki z kolei chciały zwiększać sprzedaż i akcję kredytową, pozyskiwać nowych klientów, a hipoteka to świetny instrument – najbezpieczniejszy i największy oraz długoterminowy kredyt. Klientowi często można sprzedać inne produkty, zwykle przynosi też do banku depozyty (przed laty były przez banki bardziej pożądane niż teraz).

Nie było warto ryzykować

GG Parkiet

Korzyści ze sprzedaży hipotek frankowych czerpały nie tylko banki, ale też ich pracownicy, w tym członkowie zarządów. – Prowizje z udzielania tych kredytów i bonusy za wyniki okazały się na tyle kuszące, że przeważyły nad zdrowym rozsądkiem, i udzielano tych kredytów na masową skalę. Presja konkurencyjna i obawy przed utratą udziałów w rynku spowodowały, że do frankowego peletonu dołączały kolejne banki. Duża też była presja zagranicznych właścicieli działających w Polsce kredytodawców, którzy chcieli szybkiego wzrostu i większych zysków – mówi jeden z bankowców chcący zachować anonimowość. W jego ocenie górę w większości przypadków wzięła żądza zysku, choć nie wszyscy jej ulegli. – Pekao i ING Bank Śląski wstrzymały się ze sprzedażą tych kredytów na dużą skalę, bo ich właściciele, czyli włoski UniCredit i holenderski ING Groep, mieli w latach 90. złe doświadczenia z hipotekami walutowymi na innych rynkach – przypomina.

Trudno dyskutować z tym, że banki zdawały sobie sprawę z ryzyka dla obu stron transakcji z masowej sprzedaży frankowych hipotek. Jednak frankowicze i banki wyciągają na podstawie tej informacji różne wnioski. Ci pierwsi twierdzą, że bankowcy byli chciwi. Banki zaś, że skoro nie wprowadzono zakazu udzielania tych hipotek, to nie miały wyjścia innego jak ich sprzedawanie, bo sami klienci tego chcieli, a politycy apelowali o niezabieranie Polakom możliwości kupna własnego mieszkania. Poza tym banki podnoszą argument, że klauzule przeliczające walutę – które teraz są podstawą do unieważnień lub odfrankowień umów – zostały wpisane dużo później (głównie w latach 2010–2012).

O ile trudno polemizować z faktem, że bankowcy sporo zarobili na prowizjach od udzielenia kredytów frankowych (duży udział w tym procesie mieli również pośrednicy kredytowi), o tyle już twierdzenie frankowiczów, jakoby banki zarabiały krocie na tych kredytach i wzroście ich wartości po umocnieniu franka jest nieprawdą. Banki muszą finansować kredyty i nie mogą mieć otwartej pozycji walutowej, więc sam wzrost kursu franka nie powoduje, że mają większe zyski. Przeciwnie – zwykle wyższy frankowy kredyt w złotych przekłada się na gorszą spłacalność i wyższe koszty ryzyka (teraz powoduje też wyższe koszty ryzyka prawnego, bo większy kurs CHF/PLN mobilizuje większą liczbę klientów do składania pozwów). Dodatkowo wyższy kurs i większa wartość bilansowa frankowych kredytów wyrażona w złotych oznacza większe wymogi kapitałowe, a więc niższy zwrot z kapitałów oraz mniejszą zdolność banku do wypłaty dywidendy. Zwykle portfele frankowe mają niską rentowność odsetkową, a dodatkowo obciążone są teraz podatkiem bankowym, co w połączeniu z wysokimi wymogami kapitałowymi powoduje kiepskie ROE na tym portfelu.

Smutny paradoks jest taki, że pracownicy banków wzięli spore – jak na kieszenie osoby fizycznej, a nie banku – prowizje od sprzedaży tych nieszczęsnych kredytów. Zostały one na lata w bilansach banków, ciążą na rentowności i generują spore ryzyko. Pracownicy i zarządy banków, odpowiedzialni za frankową akcję kredytową, nie ponieśli żadnej odpowiedzialności, nie zwrócili zgarniętych bonusów, a ich klienci i pracodawcy mają teraz spory ból głowy. Choć z drugiej strony trzeba pamiętać, że w tamtych czasach kwestionowane teraz klauzule przeliczeniowe nie były niedozwolone.

Zdaniem Cezarego Stypułkowskiego, prezesa mBanku, w pytaniach frankowych skierowanych do Sądu Najwyższego brakuje kluczowego jego zdaniem, dotyczącego tego, czy stosowane przez banki sposoby wyliczania kursu wymiany waluty są rzeczywiście niedozwolone. Prezes NBP Adam Glapiński ocenia, że tabele kursowe banków są czymś oczywistym i stosowane są powszechnie do różnych transakcji, wynika to z prawa bankowego.

Załóżmy jednak, że klauzule te są niedozwolone. Inne pytanie brzmi, czy ich obecność w umowach powinna być podstawą do unieważniania lub odfrankowiania umów. Polskie sądy twierdzą, że tak. Można się z ich wyrokami nie zgadzać, ale trzeba akceptować. Może i prawu staje się zadość, ale czy to sprawiedliwie – niekoniecznie. W takim duchu można interpretować słowa Jacka Jastrzębskiego, przewodniczącego KNF, z grudnia 2020 r. (padły przy okazji przedstawiania programu ugód według pomysłu KNF). Jastrzębski stwierdził, że „być może uprawniona jest teza, że abuzywność klauzul zawartych w umowach hipotek walutowych bywa wykorzystywana instrumentalnie w dążeniu do uniknięcia skutków umowy, które stały się dotkliwe dla klientów głównie w związku ze zmianami na rynku walutowym raczej niż wskutek cech abuzywności". Stypułkowski od dawna ocenia, że stwierdzenie obecności klauzul niedozwolonych jest słabym argumentem za unieważnieniem umów. Z kolei frankowicze argumentują, że unijna dyrektywa chroniąca konsumentów (93/13) ma też cel odstraszający przedsiębiorców od stosowania klauzul niedozwolonych, więc banki powinny ponieść finansowe konsekwencje utrzymywania w umowach zapisów uznawanych teraz za niedozwolone.

Frankowe banki po latach powinny stwierdzić: „nie było warto". Zmaterializowały lub materializują się niemal wszystkie ryzyka, przed którymi ostrzegali sami bankowcy. Koszty mogą być ogromne i zamiast skupiać się na biznesie, rozwoju technologii i współpracy z klientami, branża zajmuje się problemem sprzed 15 lat. Zyski zaś – poza pozyskaniem klientów – okazały się relatywnie niewielkie. Inna sprawa to prywatne korzyści, które bankowcy osiągnęli dzięki masowemu udzielaniu tych kredytów.

Lata walki o sprzedaż walutowych hipotek

Pierwsze hipoteki frankowe w Polsce udzielane były w 2000 r., w kolejnych latach skala ich sprzedaży była już istotna i w grudniu 2005 r. Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich, zwrócił się do Wojciecha Kwaśniaka, szefa Komisji Nadzoru Bankowego, apelując o wprowadzenie zakazu udzielania kredytów w obcych walutach (powołał się na stanowiska największych banków w Polsce). W lutym 2006 r. nadzór odpowiedział, że nie jest możliwe wprowadzenie całkowitego zakazu, wskazując ograniczenia prawne i brak odpowiedniego upoważnienia KNB. Pod koniec marca 2006 r. urząd wprowadził rekomendację S, która utrudniała klientom zaciąganie hipotek walutowych. Zgodnie z nią w pierwszej kolejności klientowi przedstawiana miała być oferta złotowego kredytu, walutowy mógł być udzielony jedynie po podpisaniu oświadczenia przez klienta o świadomości ryzyka, banki dla liczenia zdolności kredytowej powinny przyjmować oprocentowanie takie jak w kredytach złotowych i uwzględnić wzrost kursu franka o 20 proc. To spotkało się z krytyką ze strony prezesa UOKiK Cezarego Banasińskiego, który w sierpniu 2006 r. ocenił, że wprowadzenie ograniczeń w udzielaniu kredytów walutowych to zbyt daleko idące rozwiązanie, a ostateczna decyzja powinna zależeć od konsumenta (dopiero pięć lat później UOKiK uznał klauzule walutowe za niedozwolone). W lipcu 2006 r. PiS krytykuje rekomendację S, twierdząc, że jej głównym skutkiem będzie „zmniejszenie możliwości nabywania przez obywateli własnych mieszkań". PiS oceniało, że „wprowadzanie sztucznych ograniczeń tamujących naturalny rozwój rynku kredytów nie służy polskiej gospodarce i obywatelom. Po wejściu w życie tych zmian nastąpi dalsza monopolizacja rynku usług bankowych, a konsekwencje odbiją się na kieszeni klienta". W grudniu 2008 r. KNF uchwaliła rekomendację S II nakładającą na banki obowiązek informowania klientów o spreadzie walutowym, udostępniania im danych o historycznych kursach. Od sierpnia 2011 r. klienci mogą spłacać kredyt bezpośrednio w walucie i bez spreadów. W czerwcu 2013 r. KNF wprowadziła nakaz udzielania klientom detalicznym hipotek wyłącznie w walucie, w której zarabiają. MR

Banki
KNF: 100 proc. zysku banków na dywidendę jeszcze nie teraz
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Banki
Prezes PKO BP: Wychodzimy daleko poza naszą strefę komfortu
Banki
Citi Handlowy: co dalej z segmentem detalicznym?
Banki
Prezes Banku Millennium: nasz bank zdejmuje ciasny krawat, ale nadal jest i będzie w garniturze
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Banki
Czy dojdzie do fuzji Pekao i Aliora? Bardzo możliwe
Banki
Rozważają nabycie akcji Alior Banku przez Pekao od PZU. Jest list intencyjny