Trzy miesiące przed upadkiem, kiedy jeszcze mało co zwiastowało mającą nadejść apokalipsę, kierownictwo Enronu odbywało jedną z regularnych telekonferencji z analitykami z Wall Street. Mark Koenig, wiceprezes Enronu odpowiedzialny za relacje inwestorskie, prezentował półroczne wyniki finansowe i z dumą obwieszczał kolejne nowe rekordy przychodów i zysków. Rutynowy nastrój optymizmu psuły dociekliwe pytania jednego z analityków. Gdy Richard Grubman zbyt długo drążył wykryte braki w bilansie i rachunku wyników, Koenigowi wyrwało się: - No tak, dziękuje bardzo. To bardzo dobre pytanie, dupku".
Fragment zarejestrowanej telekonferencji stał się popularny na Wall Street. Ale kilka tygodni później nikogo już nie śmieszył. Bezprecedensowa reakcja jednego z szefów Enronu na sensownie zadane pytania wzbudziła u analityków i inwestorów uzasadnione wątpliwości co do wiarygodności spółki.
Zadane po raz pierwszy przez Grubmana pytania zaczęły coraz częściej powtarzać się na forach internetowych, w e-mailach do spółki, telefonach od maklerów, listach od akcjonariuszy i oficjalnych pismach z amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych i Giełd. Nieprawidłowości w spółce nie dało się już dłużej ukrywać. Pomimo ogromnych wysiłków działu relacji inwestorskich Enronu, uspokajających deklaracji zarządu, nowych rekordów wyników finansowych i pozytywnych opinii audytorów, w październiku Enron upadł. A prezesi spółki zostali skazani na 22 lata więzienia.
[srodtytul]Odzwierciedlanie czy kreowanie rzeczywistości?[/srodtytul]
Nawet najbardziej niecenzuralne wypowiedzi szefów działów relacji inwestorskich nie są w stanie zniszczyć przedsiębiorstwa. Enron i tak by wkrótce upadł, nawet gdyby feralna telekonferencja nie miała miejsca. Jednak różnica między upadkiem Enronu a dziesiątkami - normalnych w gospodarce rynkowej - przypadków niewypłacalności firm polegała właśnie na tym, że inwestorzy firmy z Houston byli oszukiwani.