– Wprowadzenie programu jest nieuniknione, podyktowane koniecznością stworzenia organizacji dostosowanej do wymogów rynku, regulatora i otoczenia. Jego celem nie będzie redukcja zatrudnienia, tylko poprawa sprawności operacyjnej struktur, ograniczenie kosztów i zapewnienie wysokiej jakości obsługi klientów – podkreśla Łukasz Witkowski, rzecznik PGE.
Nie przekonuje to pracowników. – Jeśli likwiduje się tyle jednostek, to jednocześnie likwiduje się miejsca pracy. Jeżeli nie zahamujemy tego procesu, to duża grupa energetyków będzie musiała odejść na bezrobocie. Straci na tym spółka wypłacająca im wysokie odprawy, i nasi klienci, którzy nie będą mieli już tak sprawnego serwisu – przekonuje Janusz Skibiński, szef związkowej „Solidarności" w Łódzkim Zakładzie Energetycznym. Związkowcy już kilkakrotnie rozmawiali na ten temat z władzami spółki, ale do porozumienia nie doszło. Dlatego załoga zapowiada protesty. O ich formie zadecyduje każdy z oddziałów dystrybutora energii, które znajdują się m.in. w Białymstoku, Lublinie, Łodzi, Rzeszowie i Zamościu. W grę wchodzi strajk włoski albo blokada ulic na przejściach dla pieszych. Tę ostatnią formę protestu zastosowała wczoraj załoga PGE na Lubelszczyźnie.
W 2011 r. z PGE Dystrybucja odeszło 830 pracowników, m.in. w wyniku wdrożenia programu dobrowolnych odejść przedemerytalnych. Spółka zatrudnia teraz ok. 12 tys. osób.