Jeśli wierzyć najnowszym prognozom Międzynarodowego Funduszu Walutowego, gospodarka USA jest u progu spektakularnej ekspansji. W tym roku tempo jej wzrostu ma sięgnąć aż 3,6 proc., a w kolejnych latach utrzymać się powyżej 3 proc. Tak szybko przez tak długi okres największa gospodarka świata ostatnio rozwijała się w drugiej połowie lat 90. W minionych pięciu latach, od zakończenia ostatniej recesji, amerykański PKB rósł w średnim tempie 2,2 proc. rocznie. To wystarczyło, żeby stopa bezrobocia w tym czasie spadła z niemal 10 proc., do 5,6 proc., czyli poziomu niższego od średniej z ostatnich prawie 70 lat. Z obrazem wyłaniającym się z tych statystyk kontrastuje polityka pieniężna Rezerwy Federalnej, która siódmy rok z rzędu utrzymuje główną stopę procentową blisko zera. Dla porównania, w II połowie lat 90., po serii podwyżek z 1994 r., była ona utrzymywana powyżej 5 proc. W latach 2004–2005, gdy ponownie, choć krótko, amerykańska gospodarka rozwijała się w tempie powyżej 3 proc., Fed sukcesywnie podwyższał tę stopę z 1 proc. do ponad 5 proc. A skoro oba te okresy okazały się preludiami kryzysów finansowych, przynajmniej częściowo wywołanych zbyt niskim kosztem kredytu, łatwo dojść do wniosku, że tym razem polityka pieniężna Fedu musi doprowadzić do prawdziwej katastrofy, o ile się szybko nie zmieni. Na to jednak nic nie wskazuje. Ekonomiści średnio prognozują, że jeszcze za dwa lata koszt kredytu w USA będzie wynosił zaledwie 2 proc.
Nawet jastrzębie są gołębiami
Wśród obserwatorów polityki Fedu jest jednak zaskakująco niewielu takich, którzy uważają ją za niebezpieczną. Na pytanie, czy stopy procentowe w USA nie są niepokojąco niskie, biorąc pod uwagę koniunkturę w tamtejszej gospodarce, większość z nich odpowiada mniej więcej tak, jak w niedawnym wywiadzie dla „Parkietu" David Zahn, zarządzający funduszami obligacji w towarzystwie Franklin Templeton: „Fed nie kieruje się bezpośrednio tempem wzrostu gospodarczego, tylko sytuacją na rynku pracy oraz dynamiką cen. Koniunktura na rynku pracy jest obecnie bardzo dobra, ale pewne wątpliwości budzi poziom aktywności zawodowej Amerykanów. Wraz z dalszą poprawą sytuacji w gospodarce bierni zawodowo zaczną zapewne wracać na rynek pracy, co może podbić stopę bezrobocia. Z kolei inflacja pozostaje poniżej celu Fedu. W tej sytuacji nie musi się on spieszyć z zaostrzaniem polityki pieniężnej, zwłaszcza że proces ten już rozpoczął, wygaszając w ub.r. program skupu obligacji skarbowych".
Rzeczywiście, urzędująca od roku przewodnicząca Fedu Janet Yellen, która w swojej karierze naukowej zajmowała się ekonomią pracy, wielokrotnie dawała do zrozumienia, że niepokoi ją malejący wskaźnik aktywności zawodowej w USA, czyli odsetek dorosłych, którzy albo pracują, albo poszukują zatrudnienia. W grudniu wynosił on 62,7 proc., czyli – nie licząc września ub.r., gdy był równie niski – najmniej od 30 lat.
W połączeniu ze stagnacją płac rodzi to podejrzenie, że spadek stopy bezrobocia jest w dużej mierze spowodowany tym, że część Amerykanów zwątpiła w sens poszukiwania zatrudnienia. Gdy tacy zniechęceni zauważą, że koniunktura się poprawia, mogą wrócić na rynek pracy, podbijając bezrobocie. Dlatego właśnie Fed zrezygnował z uzależniania terminu pierwszej podwyżki stóp procentowych od spadku stopy bezrobocia poniżej 6,5 proc., jak robił przez pewien czas pod przewodnictwem poprzednika Yellen Bena Bernanke.
Część ekonomistów uważa, że spadek wskaźnika aktywności zawodowej ma źródła demograficzne, a nie cykliczne, więc Fed nie powinien zaprzątać sobie nim głowy. Ma on jednak także inne powody, aby utrzymywać stopy procentowe na poziomie z czasów recesji. Od kiedy w styczniu 2012 r. oficjalnie przyjął cel inflacyjny, obligujący go do utrzymania rocznego tempa wzrostu cen w okolicy 2 proc., udawało mu się go osiągnąć tylko przez pierwsze miesiące. W grudniu ub.r. inflacja mierzona preferowanym przez Fed indeksem PCE w wersji bazowej, tzn. nieobejmującej cen energii i żywności, wynosiła 1,3 proc. – Inflacja, która jest główną determinantą polityki Fedu, jest niska, a ostatnio nawet spada. I nie jest to wyłącznie efekt spadku cen ropy – zauważa w rozmowie z „Parkietem" Marvin Goodfriend, profesor ekonomii z uniwersytetu Carnegie Mellon. W piątek ekonomiści banku BNP Paribas ocenili, że inflacja bazowa PCE w USA wyhamuje jeszcze bardziej, do 1,1 proc. rocznie, a to nie pozostanie bez wpływu na postawę Fedu.