W 2010 r. Międzynarodowy Fundusz Walutowy przekonywał, że „terapia szokowa" w Grecji będzie jedynie krótkim epizodem, który pozwoli greckiej gospodarce się zreformować i stanąć na nogi. Według jego przewidywań PKB Grecji miał się skurczyć w 2010 r. o 2,6 proc., a później miało się zacząć stopniowe ożywienie gospodarcze. W 2010 r. grecki PKB skurczył się jednak o 5,4 proc., a od rozpoczęcia programu MFW i UE mającego uratować Grecję spadł o 26 proc., stopa bezrobocia wśród młodzieży sięgnęła 60 proc. a dług publiczny zwiększył się ze 145 proc. PKB do ponad 170 proc. PKB. Olivier Blanchard, główny ekonomista MFW w latach 2008–2015, przyznał po fakcie, że jego instytucja po prostu pomyliła się w ocenie skutków programu „pomocowego" dla greckiej gospodarki. Napisał cały raport na temat tego, jak MFW nie docenił wpływu cięć fiskalnych na PKB i zdolność Grecji do spłacania długu. Mimo tak kolosalnej wpadki MFW i UE nadal upierają się, by program „reform" w Grecji prowadzono według nieudanego wzorca z 2010 r. Taka strategia jest krytykowana nawet przez osoby związane z Funduszem. – Jestem zszokowany, że w obecnych warunkach mówi się o podwyżce VAT w Grecji. Przedwczesna podwyżka VAT zaszkodziła przecież nawet tak silnej gospodarce jak japońska. Rządząca w Grecji partia Syriza powinna zwerbować departament analiz MFW, by był jej rzecznikiem, gdyż ludzie pracujący w tym departamencie mówią to samo co Syriza o takich rozwiązaniach ekonomicznych. Cała strategia wierzycieli Grecji jest błędna, a im dłużej będzie ona trwać, tym więcej będzie ich kosztować – twierdzi Ashoka Mody, były wicedyrektor departamentu europejskiego MFW.
Kryzysowy poligon
Europejski establishment ma prawo narzekać na nowy grecki rząd współtworzony przez radykalnie lewicową partię Syriza oraz nacjonalistycznych Niezależnych Greków. Ateńskie władze nie przedstawiają wszak poważnych propozycji reform. Ta ekipa radykałów nigdy by jednak nie doszła do władzy, gdyby MFW i UE nie narzuciły Grecji skandalicznie niedopracowanego i pełnego absurdów programu „reform". Przyznano Grecji dwa pakiety pomocowe o łącznej wartości 240 mld euro (z których pozostało do wykorzystania około 7 mld euro), z czego tylko 27 mld euro przeznaczono na potrzeby greckiego budżetu. Reszta trafiła do międzynarodowych banków i funduszy mających w swoich portfelach grecki dług. – Przyznawano pieniądze nie Grecji, ale niemieckim i francuskim bankom – potwierdza Paolo Batista, jeden z dyrektorów MFW (to, że pieniądze przeznaczone dla Grecji ostatecznie wylądowały m.in. w bankach we Frankfurcie, oczywiście nie przeszkadza niemieckiej opinii publicznej narzekać na „pazernych Greków"). Podczas „ratowania" Grecji sektor publiczny Europy wziął na siebie ogromną część ryzyka związanego z możliwym kolejnym bankructwem Grecji. W rękach europejskich rządów znalazło się 65 proc. greckich obligacji, a w rękach EBC i MFW dodatkowo 20 proc. Po pięciu latach tej finansowej żonglerki długi Grecji wciąż są niemożliwe do spłacenia, a jedynym pomysłem MFW i europejskich decydentów na wyjście z tego problemu jest ewentualne pożyczenie Grecji miliardów euro, by przez parę miesięcy mogła spłacać zobowiązania instytucjom, które jej pożyczają. Pomysł uporządkowanej restrukturyzacji greckiego długu znajdującego się w rękach EBC, MFW i unijnych rządów wysunięty przez greckiego ministra finansów Yanisa Varoufakisa został przez te instytucje uznany za „ekstremistyczny", mimo że jedyną realną alternatywą dla niego jest chaotyczne bankructwo Grecji, które może przynieść wierzycielom większe straty.
Podczas ostatnich negocjacji w sprawie zasad pomocy dla Grecji MFW i UE stawiały twarde warunki, domagając się od greckiego rządu reform. Do czego sprowadzały się te reformy? Jedną z nich jest podwyżka najniższej stawki VAT z 11 proc. do 23 proc. Wierzyciele chcieli, by ta „reforma" dotknęła usług turystycznych, czyli jednego z nielicznych sektorów, który choć trochę ciągnął grecką gospodarkę w górę i kusił niższymi cenami turystów z całego świata. Jeszcze bardziej wierzycielom zależało na tym, by znów ścięto w Grecji emerytury. Z wyliczeń greckiego rządu wynika jednak, że przez ostatnie pięć lat spadły one nawet o 48 proc., a 45 proc. emerytów dostaje świadczenia poniżej progu ubóstwa. Ile więc można jeszcze ciąć? Według przecieków w kwietniu negocjatorzy z MFW mieli przekonywać grecki rząd, by przez kilka miesięcy w ogóle nie wypłacał emerytur i pensji w budżetówce i w ten sposób zdobył pieniądze na spłatę długów zaciągniętych przez poprzednie rządy w MFW. W 2012 r. w wyniku zaleceń MFW i UE obcięto emerytury wypłacane przez prywatne fundusze emerytalne. Niedawny wyrok greckiego najwyższego sądu administracyjnego uznał tę decyzję za sprzeczną z prawem i teraz rząd będzie musiał zapewnić pomoc tym OFE, których nie będzie stać na podniesienie świadczeń do poziomu sprzed 2012 r. Autorom „emerytalnych dobrych rad" dziwnym trafem umyka, że są w Grecji inne potencjalne źródła przychodów fiskalnych – takie, których nikt nie rusza. Kontrolowana przez oligarchów grecka branża przewozów okrętowych skorzystała przez ostatnie dziesięć lat z ulg podatkowych sięgających 156 mld euro. Cały grecki dług publiczny to około 280 mld. Po pieniądze emerytów sięgnąć jednak łatwiej niż po kasę miliarderów.
Bezmyślna wyprzedaż
MFW i UE mocno naciskały na Grecję w kwestii kontynuowania prywatyzacji strategicznych przedsiębiorstw. Grecki rząd się opierał, bo kraj ma z tym kiepskie doświadczenia. W ostatnich latach sprzedawano za bezcen firmy przynoszące budżetowi stabilne przychody, byle tylko wypełnić narzucone krajowi plany prywatyzacyjne. Zdarzało się, że państwowe urzędy pozbywały się nieruchomości, by wkrótce potem wynajmować te same budynki po wyższych cenach od prywatnych właścicieli. Grecka sieć gazowa DESFEA została przejęta przez Socar, państwowy koncern z Azerbejdżanu, za sumę, która Azerom zwrócił się a w ciągu roku. Złoża węgla brunatnego w Vevi sprzedano za 171 mln euro, gdy wyceniano je na 3 mld euro.
– Europejczyków w ogóle nie obchodzi prywatyzacja. W polu ich zainteresowania leży coś innego: średnio- i długoterminowa konfiskata greckich aktywów za symboliczną cenę – uważa Andreas Banoutsos, były prezes Stowarzyszenia Greckich Przemysłowców.