Gry to moja wielka miłość i pasja

Rozmowa z Michałem Nowakowskim, członkiem zarządu CD Projekt, który zebrał najwięcej głosów w sondzie „Młode wilki giełdy"

Publikacja: 29.06.2015 15:00

Gry to moja wielka miłość i pasja

Foto: Archiwum

Co zadecydowało o wyborze kierunku studiów? Czy podejmując je, miał pan już wizję swojej kariery?

Kiedy rozpoczynałem studia na anglistyce na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, miałem bardzo konkretną wizję swojej kariery. Chciałem zostać dziennikarzem. W wieku 16–17 lat miałem już na koncie regularną współpracę z kilkoma bydgoskimi gazetami codziennymi, głównie z „Expressem Bydgoskim", ale też nieistniejącymi już „Dziennikiem Wieczornym" oraz „Ilustrowanym Kurierem Polskim". Dodatkowo miałem też na koncie publikacje w czasopismach o grach komputerowych i papierowych RPG, takich jak „Magia i Miecz", „Świat Gier Komputerowych", a także w miesięczniku „Nowa Fantastyka". W wieku 18 lat byłem już w stu procentach zdecydowany na karierę dziennikarską – marzyła mi się rola dziennikarza śledczego lub reportera, na co bardzo wpłynął mój wyjazd do Wrocławia w trakcie powodzi w lipcu 1997 r. Pamiętam, że wspomniałem wówczas starszemu, doświadczonemu koledze z redakcji „Expressu Bydgoskiego" o tym, że chciałbym zostać dziennikarzem i że w związku z tym wybieram się na polonistykę lub dziennikarstwo. Odradził mi bardzo taki ruch i powiedział, żebym poszedł na jakiekolwiek inne studia, które sprawią, że będę się czymś wyróżniał – a dziennikarskiego fachu nauczę się w praktyce.

Skąd wybór anglistyki?

Myślałem o studiach związanych z tym, co najbardziej lubię. Poza przedmiotami humanistycznymi uwielbiałem matematykę i fizykę, rozważałem więc zdawanie na fizykę lub astronomię. Ostatecznie wybrałem anglistykę, ponieważ był to wówczas w moich oczach kierunek prestiżowy – w Toruniu zdawało 17 osób na jedno miejsce, była to najlepsza obok Uniwersytetu Warszawskiego anglistyka z międzynarodową kadrą na pokładzie. Poza tym już wtedy władałem angielskim na bardzo wysokim poziomie, jako 17-latek miałem zaliczone najwyższe certyfikaty znajomości języka z Uniwersytetu Cambridge. Zakładałem, że przez studia przejdę lekko i będę mógł się poświęcić pracy w miesięczniku „Świat Gier Komputerowych", która bardzo mnie wówczas angażowała. Okazało się, że studia były jednak bardzo wymagające, ale udało mi się je pogodzić z pracą.

Z lektury CV wynika, że nie jest pan typowym menedżerem, który mógłby zarządzać przedsiębiorstwem o jakimkolwiek profilu – od początku interesowały pana gry...

Gry to moja wielka miłość i pasja od siódmego roku życia, kiedy to mój tata przyniósł do domu ATARI 800XL z zestawem gier, dżojstikami oraz odtwarzaczem taśm. Co do zarządzania, to zależy jak głęboko człowiek wejdzie w to CV i jak bardzo zagłębi się w to, co się w nim tak naprawdę kryje. Już w wieku dziesięciu lat przygotowywałem i sprzedawałem gazetę o grach komputerowych. Kokosów z tego nie było, ale jeszcze przed 12. rokiem życia zrozumiałem – nie znając jeszcze tego pojęcia – co to jest marża i dlaczego gazety nie mogę sprzedawać po kosztach papieru i jego powielania.

W szkole średniej założyłem kolejną gazetę i kierowałem nią, ale prawdziwy biznesowy zwrot w moim życiu nastąpił w momencie, w którym trafiłem do „Świata Gier Komputerowych", gdzie w pewnym momencie zostałem zastępcą sekretarza redakcji. Co ważniejsze, bez jakichś większych ustaleń z dnia na dzień stałem się kimś w rodzaju menedżera ds. pozyskiwania licencji na gry i programy, które następnie trafiały na płyty dołączane do pisma. Pamiętam jak dziś, kiedy ówczesny redaktor naczelny pisma Piotr Pieńkowski przyszedł do mnie i powiedział, że chce, bym pojechał na targi w Londynie i Cannes, aby pozyskać partnerów na konkretne tytuły oraz wynegocjować warunki umów z nimi. Powiedziałem, że nie mam pojęcia, jak się do tego zabrać, nigdy tego nie robiłem, ale chętnie spróbuję.

Jak udało się panu odnaleźć w nowej roli?

Nigdy nie bałem się próbować, mimo że pierwsze umowy, które podpisałem, były fatalne i w pewnym sensie mogę powiedzieć, że zostałem wówczas przez pewnego Francuza nieco oszukany. Koniec końców gry udało się pozyskać – i to w takiej ilości i jakości, że chwilę potem, w wieku 20 lat, byłem już naczelnym kwartalnika „Top Games", do którego były dodawane gry. Nie był to może wielki sukces, ale na pewno ogromna lekcja, jak również nawiązanie pierwszych kontaktów zagranicznych.

Potem kontynuowałem tę działalność w redakcjach wydawnictwa Axel Springer, gdzie towarzyszyłem Marcinowi Przasnyskiemu i Aleksemu Uchańskiemu w negocjacjach z menedżerem Adama Małysza odnośnie do wykorzystania jego wizerunku w serii „Skoki Narciarskie" w kioskowym wydaniu periodyku „Dobra GRA". Dodam też, że sam współudział w procesie zarządzania zespołem redakcji był również bardzo wartościową lekcją życia, którą mam gdzieś w sobie do dziś.

Jak trafił pan do CD Projektu?

O ile sobie przypominam, trafiłem do CD Projektu z toalety restauracji w Lyonie... To tam, ponad 11 lat temu, przy umywalce Marcin Iwiński zapytał mnie: – Kiedy w końcu przyjdziesz do nas pracować?

A tak zupełnie na serio, CD Projekt – a głównie Michała Kicińskiego i Marcina Iwińskiego – znałem od drugiej połowy lat 90. Obracając się w kręgu świata gier komputerowych zawodowo, nie dało się ich nie znać. Bardzo szybko uznałem, że na polskim rynku pojawił się ktoś, kto potrafił przebojem wedrzeć się między firmy, których pozycja wydawała się wszystkim nie do podważenia.

Pamiętam, że na początku 2000 r. próbowałem negocjować pozyskanie kilku tytułów z Blue Byte (dziś to część Ubi Softu). Co prawda nic z tego nie wyszło, jednak Brytyjczyk, z którym rozmawiałem, stwierdził, że prawie udało mi się go przekonać. Dodał, że szanuje mój upór i nastawienie do życia – i że pasowałbym idealnie do chłopaków z CD Projektu, którzy są dokładnie tak samo głodni sukcesu i myślą bardzo podobnie do mnie o komercyjnych aspektach gier komputerowych w Polsce. Bardzo mnie tym zaskoczył i to chyba wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że chciałbym trochę lepiej poznać Michała i Marcina.

Mijaliśmy się często w drzwiach różnych firm z racji tego, że jeździłem na wszystkie imprezy targowe i rozmawiałem często z tymi samymi ludźmi. Później dowiedziałem się od Michała, że kiedy oni wchodzili po mnie na rozmowy z kontrahentami, często słyszeli, że ich oferta jest w sumie fajna, jednak ten chłopak z Polski, który był przed chwilą, rzucił na stół takie argumenty, że wybiorą chyba jego ofertę. Podobno właśnie to zdecydowało, że Marcin powiedział to, co powiedział, przy umywalce w toalecie w Lyonie.

Długo zastanawiał się pan nad odpowiedzią?

Był to akurat moment, w którym szukałem zmiany i coraz poważniej myślałem o odejściu z branży wydawniczej. Zwłaszcza że w ciągu tych dziesięciu lat i tak odszedłem od dziennikarstwa w kierunku biznesu.

Miesiąc później rozmawialiśmy już o tym, żebym dołączył do rady kierowników w CD Projekcie. Było to ciało, które raportowało bezpośrednio do zarządu i zajmowało się operacyjnym zarządzaniem firmą. Ja zająłem się licencjami i zakupami, a przy okazji również współtworzeniem rachunków zysków i strat poszczególnych tytułów, które jako zagorzały fan gier w dużej mierze oceniałem pod kątem ich potencjału komercyjnego. Praca ta zmusiła mnie do nauczenia się tego, jak działa cały łańcuch przejścia tytułu przez firmę – od momentu zakupu do momentu sprzedaży do klienta końcowego.

Jaką rolę pełni pan teraz w spółce?

Moja obecna rola w zarządzie jest nadal bardzo operacyjna i skupia się na wszelkich partnerstwach międzynarodowych dotyczących studia. To oznacza, że wraz z zespołem przez kilka lat robiliśmy due diligence wszystkich terytoriów, na których „Wiedźmin 3" sprzedawany jest w fizycznej postaci – ostatnie dwa lata to średnio cztery–pięć miesięcy w roku w podróży po wszystkich zakątkach świata, gdzie tylko sprzedają się gry. Wybieraliśmy najlepszych partnerów dystrybucyjnych, negocjowaliśmy warunki umów z nimi, a także w wielu miejscach współdecydowaliśmy o polityce wydawniczej w danych regionach, często biorąc pod uwagę lokalne wymagania kulturowe.

Przykładowo fakt, że zdecydowaliśmy się przetłumaczyć grę na język arabski, a w Brazylii nagrać głosy portugalskie z brazylijskim akcentem, był skutkiem prowadzonych przeze mnie rozmów z lokalnymi wydawcami, prasą, przedstawicielami lokalnych sieci handlowych. Przed wydaniem „Wiedźmina 3" w tych rejonach przedstawiciele dużych zachodnich firm powtarzali nam, że tłumaczenia na tak egzotyczne języki nie mają sensu, że koszt się nie zwróci i szkoda zachodu, bo w Brazylii wszyscy grają tylko w piłkę nożną, a na Bliskim Wschodzie oprócz tego lubią jeszcze wyścigi. Gier RPG nikt tam nie lubi – taki był ich wniosek. Różnica między nimi a mną była taka, że ja tam pojechałem kilka razy, wyszedłem z hotelu i popatrzyłem, co robią młodzi ludzie i co ich kręci w sklepach i centrach handlowych. Zobaczyłem, że tak samo jak ich rówieśnicy w USA, Anglii czy Polsce uwielbiają fantasy, komiksy i gadżety związane z taką tematyką – i w ogóle fascynuje ich szeroko rozumiana popkultura Zachodu. Mają jednak jeden problem – na masową skalę znajomość języka angielskiego jest dość słaba.

Kolegów z zarządu po powrocie nie musiałem długo przekonywać. Na tegorocznych targach E3 słyszałem od dystrybutorów, ale także od szefów największych firm naszej branży, gratulacje oraz słowa, które cieszyły mnie znacznie bardziej: nie możemy już powiedzieć, że gry RPG nie sprzedają się na Bliskim Wschodzie czy w Brazylii.

Poza tym angażuję się w rozwijanie kategorii towarzyszących naszemu brandowi (komiksy, gry planszowe i gadżety kolekcjonerskie), byłem też odpowiedzialny za pozyskanie IP (prawo do własności intelektualnej) do starszej gry RPG „Cyberpunk 2020", na bazie której tworzymy grę „Cyberpunk 2077".

CV

Urodzony w 1978 r., ukończył anglistykę na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz (podyplomowo) marketing i zarządzanie na Akademii Leona Koźmińskiego. Pracował m.in. w wydawnictwach Egmont i Axel Springer Polska, gdzie współtworzył czasopisma z sektora gier komputerowych oraz odpowiadał za zakup licencji gier dołączanych do miesięczników. Z CD Projektem związany od 2005 r.

Parkiet PLUS
"Agent washing” to rosnący problem. Wielkie rozczarowanie systemami AI
Parkiet PLUS
Sytuacja dobra, zła czy średnia?
Parkiet PLUS
Pierwsza fuzja na Catalyst nie tworzy zbyt wielu okazji
Parkiet PLUS
Wall Street – od euforii do technicznego wyprzedania
Parkiet PLUS
Polacy pozytywnie postrzegają stokenizowane płatności
Parkiet PLUS
Jan Strzelecki z PIE: Jesteśmy na początku "próby Trumpa"