Tajwan słynie z dobrego, ulicznego jedzenia. Świeże specjały można kupić na wielu tradycyjnych bazarkach.
Tajwan jest krajem jednoznacznie kojarzonym z cudem gospodarczym. Na początku lat 50. PKB na głowę wynosił tam (z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej) około 200 dolarów, czyli nieco więcej niż w Kongu Belgijskim. W 2017 r., według szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego, wyniesie on blisko 50 tys. USD, czyli nieco więcej niż w Niemczech (49,8 tys.), Kanadzie (47,8 tys.) czy Japonii (42,9 tys.) i o wiele więcej niż w Chińskiej Republice Ludowej (16,7 tys.). Jeszcze zanim ChRL zaczęła handlowy podbój globalnych rynków, Tajwan zalewał świat swoją elektroniką. Zazdroszczono mu wzrostu gospodarczego dochodzącego do 9 proc. rocznie i stawiano jako przykład na to, że kapitalizm może zapewnić oszałamiający sukces krajom rozwijającym się. Dzisiaj Tajwan już tak nie imponuje jak w zeszłych dekadach. Kraj rozwija się dosyć stabilnie, ale nie tak oszałamiająco szybko jak kiedyś (MFW prognozuje 1,7 proc. wzrostu PKB w tym roku), a jego historia sukcesu została przyćmiona przez chińską gospodarczą potęgę. Mimo to Tajwan wciąż stanowi przykład bardzo ciekawej drogi rozwoju i zarazem jest interesującym, często przeoczanym rynkiem. Tym bardziej interesującym, że rozwój Tajwanu odbywał się cały czas w cieniu wojennego zagrożenia ze strony Pekinu. Przez blisko dwa tygodnie podróżowałem po Tajwanie i przyglądałem się różnym obliczom tamtejszego społeczeństwa.
Mylące pozory
Tajpej, największa metropolia Tajwanu, nie wywołuje zachwytów miłośników nowoczesnej architektury. Centrum biznesowe wręcz rozczarowuje. Owszem, jest tu liczący ponad 500 m wysokości wieżowiec Tajpej 101, do 2010 r. najwyższy budynek na świecie. Nie widać tu jednak takiego lasu drapaczy chmur jak w Szanghaju, Singapurze czy nawet w Seulu. Dzielnica biznesowa wokół Tajpej 101 jest przy tym stosunkowo młoda. W centrum miasta, poza pojedynczymi wieżowcami, dominuje stosunkowo niska, niezbyt wyszukana betonowa zabudowa. Jest trochę ładnych gmachów publicznych o klasycznych bryłach, ale są one niemal wyłącznie spadkiem po japońskich kolonizatorach. Przestrzeń miejska zdominowana jest przez handel (obok siebie koegzystują salony z markową elektroniką i bazary) oraz drobną gastronomię. Fasady budynków pokrywa gąszcz reklam. Krajobraz przywodzący na myśl trochę „Łowcę androidów". Na pierwszy rzut oka zupełnie to nie wygląda na stolicę kraju bogatszego niż Niemcy. Pozory jednak mylą.