Ostatnie tygodnie przyniosły wzrost rentowności amerykańskich obligacji dziesięcioletnich sporo powyżej 3 proc., czyli znacznie więcej, niż oferują inne kraje strefy euro i podobnie do tego, ile wynosi ten wskaźnik dla Polski. Czy to wystarczająco dużo, by myśleć o inwestycji w amerykańskie papiery?
Mam wątpliwości. Przypomnę, że amerykański bank centralny regularnie publikuje wykres, na którym przedstawiane są opinie osób odpowiedzialnych za politykę monetarną w odniesieniu do właściwej stopy procentowej Fed w dłuższym okresie. Otóż mediana tych ocen wynosi obecnie 3 proc. Jeśli porównamy to z dzisiejszym poziomem rentowności obligacji skarbowych, możemy dojść do wniosku, że amerykańskie papiery niekoniecznie są tanie. W inwestycjach długoterminowych należy wymagać premii za ryzyko, a w przypadku obligacji USA premia ta nie jest dziś wysoka.
Czyli mogą być jeszcze tańsze?
Myślę, że tak. Pamiętajmy, że w ostatnich kilku latach ceny długoterminowych rządowych papierów na rynkach rozwiniętych znajdowały się pod dużym wpływem czynników nierynkowych związanych ze strategią banków centralnych. Utrzymywanie przez dłuższy czas na niskim poziomie krótkoterminowych stóp procentowych oraz programy skupu aktywów realizowane przez różne banki doprowadziły do tego, że rentowność obligacji oderwała się od fundamentów. W kolejnych latach sytuacja ta przynajmniej częściowo powinna ulec odwróceniu, chociaż na pewno proces ten będzie przebiegał w różny sposób w poszczególnych krajach. Wydaje się, że różnica między rentownością obligacji amerykańskich i tych ze strefy euro pozostanie duża. Można wymienić wiele ku temu powodów, ale chciałbym zwrócić uwagę, iż oba te obszary walutowe znajdują się w nieco innej fazie cyklu. W Europie notujemy niższe wskaźniki inflacji i wzrostu PKB, zatem i rentowność obligacji skarbowych powinna być niższa. Natomiast ta różnica będzie się zmniejszać, gdy EBC zacznie podwyższać stopy.
Czy dojdzie do tego jeszcze podczas cyklu podwyżek w USA?