W teorii ekonomii zwykło się uważać, że inflacja jest zjawiskiem korzystniejszym dla gospodarki niż deflacja. Stwierdzenie to implikuje jednak kilka dość istotnych założeń.
Po pierwsze, inflacja nie może być wysoka i nie powinna prowadzić do tzw. odkotwiczenia oczekiwań umiarkowanych zwyżek cen. Po drugie, deflacja z reguły definiowana jest jako długotrwały i negatywnie wpływający na konsumpcję spadek cen dóbr.
Z dzisiejszej perspektywy dwucyfrowej inflacji wydawać się to może zaskakujące, ale jeszcze niedawno mieliśmy w Polsce do czynienia z deflacją. Tak przynajmniej przyjęło się traktować okres ujemnego rocznego wskaźnika CPI notowanego na przełomie lat 2014–2016. Można jednak wątpić, czy rzeczywiście był to okres spełniający kryteria tzw. deflacji.
Owszem, wskaźnik CPI lekko zniżkował rok do roku, ale wzrost gospodarczy przekraczał 3 proc. i był mniej więcej zgodny z potencjalnym wzrostem. Stopa bezrobocia mała, a wynagrodzenia rosły w wartościach nominalnych oraz oczywiście realnych. Tym samym ciężko było dostrzec negatywne skutki lekko ujemnego wskazania ogólnego wskaźnika cen konsumpcyjnych.
Niestety, w tamtym okresie wiele głosów wskazywało na potrzebę „rozkręcenia" inflacji, aby nie utrwaliły się oczekiwania co do spadku cen. Mogłoby to bowiem negatywnie przełożyć się na koniunkturę gospodarczą. Dyskutować można jednak z założeniem, czy w społeczeństwie w tamtym okresie rzeczywiście dostrzec można było negatywnie kształtujące się oczekiwania co do cen.