Wydarzenia wczorajszego dnia niespecjalnie nadają się na zapierającą dech w piersiach opowieść, ale dwa elementy sesji warte są odnotowania. Pierwszym jest to, że poziom wsparcia nadal pozostaje poziomem wsparcia. Drugim elementem jest końcowe podźwignięcie indeksu połączone ze sporym popytem.
Zacznijmy od początku. Poziom zamknięcia notowań ze środy był na tyle niski, że uzasadniał oczekiwanie na test poziomu wsparcia. Było po prostu zbyt blisko, by uznać, że taki test nie jest możliwy. Rzeczywistość okazała się dla byków bardziej łaskawa. Nie tylko zakończyliśmy notowania nad poziomem wsparcia, ale w ogóle do testu tego wsparcia nie doszło. Poziom 2200 pkt był niezagrożony.
Co ciekawe, zachowanie rynku w Warszawie było relatywnie mocniejsze od tego, co pokazywały inne parkiety w Europie, a także rynek terminowy w USA. Tam mimo wszystko wyraźniej widać było podaż niż popyt. Popyt ponownie nie miał wsparcia w publikacjach danych makro. Wczoraj tych informacji było całkiem sporo i większość okazywała się rozczarowująca. Wielkość tego rozczarowania nie była zbyt duża, ale kropla drąży skałę. Efekt jest taki, że po kolejnym negatywnym zaskoczeniu (ISM słabszy od prognoz) kończyliśmy notowania w chwili, gdy na Wall Street pojawiły się minima dnia.
W Warszawie pesymizm nie trwał jednak zbyt długo. W końcówce miała miejsce ciekawa sytuacja. Podczas fixingu na rynku kasowym pojawił się znaczny popyt i zmiótł podaż, podbijając indeks o ponad 25 pkt przy ogromnym obrocie. Popyt, jaki pojawił się na rynku terminowym na dogrywce, był duży i nie został zaspokojony. Co tu jest grane? Nie wiadomo. Czy to zapowiedź jakiegoś znacznego ruchu wzrostowego? Nie, to tylko duże zakupy. Niekoniecznie musi to oznaczać, że dziś będziemy obserwować powtórkę tej akcji.
Z technicznego punktu widzenia nadal oczekujemy wzrostu cen, choć trzeba przyznać, że rynek wystawia nas na ciężką próbę cierpliwości. Przecież od ponad miesiąca znajdujemy się na tym samym poziomie. Na domiar złego ostatni wzrost rozbudził nadzieje, które się nie realizują.